piątek, 21 lipca 2017

Szybkie decyzje.

* Perspektywa Katherine. *

* Pięć godzin wcześniej*

Rose Barington (6 lat) - dziewczynka z samolotu
Pozostała godzina do lądowania. Rose, która siedziała obok mnie, radośnie szczebiotała, jak to się cieszy, że mnie poznała.
Starałam się uśmiechać, ale niezbyt mi się to udawało. To co się wydarzyło u rodziców wprawiało mnie w przygnębienie. Wiem, że nie byłam do końca fair, ale matka miała mi zbyt wiele do zarzucenia przez ostatni rok.
Westchnęłam. Postanowiłam skupić się na tym co mówiła Rose.
- ... dlatego właśnie lecę z mamą i babcią do domu. - tłumaczyła.
- Ach, tak. - odparłam. - To skąd jesteś?
- Mieszkam w Londynie, tak jak ty.
- A skąd wiesz gdzie mieszkam? - uśmiechnęłam się do niej.
- No jak to skąd? - oburzyła się. - Przecież jesteś dziewczyną Harry'ego. Wiesz, ja jestem wielką fanką One Direction.
Zaśmiałam się.
- No co?! - pochyliła się do mnie konspiracyjnie. - Nikomu tego nie mów, ale uważam, że Harry jest absolutnie całuśny.
Pokręciłam głową ze śmiechem. Małe dzieci bywają takie zabawne.
- Ja też tak uważam. - i mimowolnie zrobiło mi się trochę smutno.
- Dlaczego jesteś smutna? - spytała Rose.
- Tęsknię za Harrym i chłopakami. - zmieniłam temat. - Byłaś na ich koncercie?
- Niestety nie miałam okazji, ale byłam na podpisywaniu płyt i mam z nimi zdjęcie. No i Liam mnie wtedy przytulił. - wyszczerzyła się do mnie. - A Harry powiedział, ze mam ładne loczki.
- Tak, ma on do nich słabość. - przyznałam.
Jeszcze chwile gadałyśmy o włosach, potem podeszła do nas stewardessa spytała nas czy czegoś nas nie potrzeba. Wzięłam orzeszki ziemne i podzieliłam się nimi z Rose.
Zastanawiałam się co robi teraz Harry.
Zważając na to, że znajdujemy się już w londyńskiej strefie czasowej...
Wyjęłam telefon z torebki i sprawdziłam zegarek. Dochodziła jedenasta. No to u nich jest prawie dwudziesta druga.
Czyli są gdzieś tak w połowie ostatniego koncertu.
Nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie zasnęłam. Niestety to był niespokojny sen.
Czułam, że coś jest nie tak.
Przebudziłam się i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy siedzieli spokojnie. Czytali gazety, słuchali muzykę lub spali.
Rose, tak ja wcześniej, drzemała na fotelu.
Byliśmy już prawie nad lotniskiem.
Nie wiedziałam co się dzieje, ale intuicja podpowiadała mi, że zaraz się coś wydarzy.
Jakby wiedziona tą myślą, spojrzałam na okno.
To co zobaczyłam napawało mnie strachem.
Silnik samolotu płonął.
Zastanawiałam się co robić, ale miałam kompletną pustkę w głowie.
Zawołałam stewardessę.
Gdy do mnie podeszła, żeby nie wywoływać paniki, wskazałam jej tylko ręką na okno.
Zakryła usta dłonią i szybko poszła do kokpitu.
Nadal patrzyłam w okno.
Co prawda po tej akcji z Igorem, kiedy to prawie mnie zgwałcił, próbowałam się zabić, ale teraz...
Nie miałam powodu do umierania. To jeszcze nie mój czas, do cholery.
- Tu pilot Christopher Harder. Powstała awaria, jeden z silników samolotu płonie. Nie znamy przyczyny awarii, ale spróbujemy bezpiecznie wylądować na lotnisku. Prosimy o zachowanie spokoju i zapięcie pasów.
Tak jak już w życiu bywa. Ludzie robią całkowicie co innego niż im się mówi.
Wszyscy wpadli w panikę. Zapanował kompletny chaos.
Rose, już rozbudzona, trzęsła się ze strachu.
Przytuliłam ją delikatnie.
- Spokojnie Rose. Na pewno bezpiecznie wylądujemy.
- Tak myślisz? - spytała, a dolna warga jej drżała.
- Tak. - dziewczynka rozpłakała się. - Ciiiiiiiii... Już dobrze. Przeżyjemy, zobaczysz.
Ale kiedy silnik wybuchł, nie miałam już takiej pewności.
Jeszcze raz wyjrzałam przez okno, przy okazji zasłaniając widok zapłakanej sześciolatce.
Teraz sama nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale... nie wiem co by było gdybym o tym nie pomyślała.
- Rose rozepnij pasy, proszę.
- Ale pilot kazał zapiąć...
- To nic. - przerwałam jej. - Połóż się na podłodze razem z misiem i moją torebką.
Jeszcze chwile się wahała, a potem rozpięła pasy. Ja także tak zrobiłam.
Położyłam na podłodze torebkę, a Rose na niej misia. Następnie sama się na nim położyła.
Zaraz po niej zrobiłam to samo, tyle że ja przykryłam ją sobą.
Nawet nie wiem, kiedy zamknęłam oczy.
To co się potem działo było istną kakofonią dźwięków i błysków.
Mocno przytuliłam Rose do siebie. Czułam jak się trzęsła.
Ludzie krzyczeli. Wiedziałam że samolot się rozbił.
W pewnym momencie coś runęło prosto na mnie.
Poczułam niewysłowiony ból. Mimowolnie jęknęłam.
Miałam trudności z oddychaniem.
Ledwie mogłam się ruszać.
Otworzyłam powoli oczy.
Byłam przerażona tym, co zobaczyłam.
Wszędzie krew, połamane półki i walające się bagaże.
Obróciłam głowę żeby spojrzeć na nasz fotel.
Był dosłownie w kawałkach, a przez oparcie mojego fotela przechodził metalowy drążek z półki.
Miałam szczęście.
- Rose? Nic ci nie jest? - spytałam drżącym głosem.
- Wszystko w porządku. - odparła.
Poruszyłam się, żeby zbyt mocno nie przygniatać Rose.
Aż krzyknęłam z bólu. Poczułam jak jakaś deska wbiła mi się głęboko w plecy.
Krew wsiąkała w moją bluzkę.
Przelotnie pomyślałam o tym, jaką idiotką jestem, bo zdjęłam skórzaną kurtkę i jej wcześniej z powrotem nie nałożyłam.
Starałam się jasno myśleć, ale z trudem mi to przychodziło.
Nadal słyszałam jęki innych, ale także syreny.
Czułam, że gdzieś niedaleko nas coś płonie.
Znów próbowałam otworzyć oczy, ale nie miałam już siły.
Miałam wrażenie, że zapadałam się w czarną dziurę, a wszystkie dźwięki zaczęły cichnąć.
Ostatnie co pomyślałam, zanim straciłam przytomność, to to jak bardzo kocham Harry'ego.
Potem była już tylko ciemność.

Miałam jeszcze chwilowe przebłyski świadomości.

Ktoś coś do mnie mówił, ale nie rozróżniałam słów.

Jakieś światło mrugało nade mną, ale ja chciałam tylko zasnąć.

Znów ktoś coś mówił.

Potem nie wiem co się działo, bo straciłam przytomność i już jej nie odzyskałam.


_____________________
Wiem, bardzo was zaskoczyłam poprzednim rozdziałem i jestem z tego zadowolona. :P
Ten rozdział ukazuje wypadek od nieco innej strony.
Mam nadzieję, że się podoba.
Kolejny zacznę pisać jak znajdę czas.
Ale dodam go dopiero kiedy pojawi się ponad 20 komentarzy od was.
Wiem, że stać was na to.

Buziaki. :*

~ unromanticgirl

Decyzje

Styczeń to miesiąc, który otwiera u nas sezon urodzinowy.
Pierwsze w kolejności były dwudzieste urodziny Zayn'a. Była to ogromna impreza, dużo alkoholu, dobrej muzyki i pełno ludzi. Impreza była naprawdę udana. Ludzie ją wspominali przez bity tydzień. Ja też dobrze się na niej bawiłam, chociaż mój nastrój nie był do końca adekwatny do sytuacji.
Następne były moje dziewiętnaste urodziny. Hurray! Czujecie ten entuzjazm? Tak myślałam.
Tego dnia miałam niezłą wenę, niestety na dołujące piosenki.
Ale nie myślcie, że było źle. Bo tak nie było. Było fatalnie.
Chciałam, żeby ten dzień minął jak najszybciej w ciszy i spokoju. Tylko ja, pokój muzyczny, fortepian, ołówek i czysty notatnik. Jednak mogłam sobie o tym pomarzyć.
Moi "cudowni", ale to cholernie "cudowni" przyjaciele, zorganizowali dla mnie przyjęcie niespodziankę. Serio. To była najgorsza rzecz, jaką mogli zrobić dla mnie tego dnia.
Dlaczego?
Nienawidzę niespodzianek. To najgorsze, co człowiekowi udało się do tej pory wymyślić.
Ale jakoś ten dzień przebolałam. Musiałam. Inaczej czekałby mnie pokój bez klamek i kaftan bezpieczeństwa.
Jedyny pozytyw tamtej imprezy to seks z Liamem. Niezawodne lekarstwo.
Minęło dwa dni od mojej imprezy urodzinowej.
Był spokojny zimowy świt. Słońce dopiero wschodziło i kryło się za chmurami, jednocześnie rozpraszając z wolna ciemność panującą w pokoju. Deszcz cicho bębnił o parapety.  W domu wszyscy jeszcze spali, a ja leżałam w łóżku i myślałam o tym w jakim kierunku idzie moje życie.
Mam 19 lat, piękne mieszkanie w Londynie, wymarzoną pracę, wspierających przyjaciół i rodzinę.
Z drugiej jednak strony nadal kocham mojego byłego, który mnie zdradzał, sypiam z jego najlepszym przyjacielem, do którego nie czuje nic więcej niż pożądanie, a on zachowuje się jakby liczył na coś poważniejszego. Kiedy moje życie zaczęło wyglądać jak jedna z tych beznadziejnych oper mydlanych, których nikt nie lubi, ale każdy ogląda? Nie wiem, ale uwierzcie mi, że nie sprawia mi to żadnej przyjemności. To wszystko sprawia, że się zaczynam zastanawiać, czy to aby na pewno to co chcę od życia.
I właśnie tu dochodzimy do decyzji, która kiełkuje w moim umyśle już od dłuższego czasu. Nie wiem, co to zapoczątkowało, ale życie w Londynie zaczęło mieć na mnie toksyczny wpływ. Alan ma rację, zmieniłam się i to tak, że sama ledwo siebie poznaję, a nie są to zmiany, które są przeze mnie akceptowalne. To już nie jestem ja. Nie czuję się jak ja. Patrząc w lustro, widzę obcą sobie osobę, usilnie próbującą podszyć się pode mnie. To wszystko sprawia, że nie czuję się dobrze sama ze sobą.
Położyłam się na boku i wtuliłam się w poduszkę. Czułam, jak piekące łzy powoli spływają po mojej twarzy.
Nie tak to miało wszystko wyglądać. Nie tak... Miało być dobrze... Ten rok miał się dla mnie dobrze zacząć. Miałam być silna, twarda. Niezniszczalna. Wyleczyć się z tej chorej miłości do niego. Miałam być szczęśliwa. Tymczasem wszystko jest na opak.
- To nie tak miało być! - szepnęłam, wściekle wycierając wciąż płynące łzy.
Ta chwila, kiedy byłam w totalnej rozsypce i nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim poradzić, sprawiła, że podjęłam decyzję. I nie ma już odwrotu.


- Nie jestem przekonana do tego pomysłu. - patrzyłam na Darcy jak na wariatkę.
- Katie, proszę cię. Będzie tam masa ludzi, także cię nawet nie zauważy, a nawet jeśli to się słowem nie odezwie, żeby nie robić burdy.
- Nie zauważy mnie? Kobieto, czy ty się sama słyszysz? To jego cholerna impreza urodzinowa! Prędzej mnie stamtąd wywali niż zignoruje. Nie po tym, co nawywijali moi bracia.
- Będzie dobrze, zobaczysz - złapała mnie za dłonie. - Proszę Katherine, zgódź się.
- Darcy, to naprawdę zły pomysł - jej błagalne maślane oczy próbowały wymusić na mnie zmianę decyzji. - To będzie błąd.
- Proszę...
- To będzie katastrofa. Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałam.
I tak oto moi drodzy zostałam zmuszona do pójścia na imprezę urodzinową mojego byłego.


W chwili, w której wysiadłam z taksówki, szczerze pożałowałam, że ubrałam króciutką granatową sukienkę na ramiączkach, czarną ramoneskę i czarne szpilki na platformie. [LINK] To zdecydowanie nie jest strój na zimowy wieczór, kiedy temperatura spadła poniżej zera.
- Chodźmy! - powiedziała Darcy i pociągnęła mnie i Zayn'a do wnętrza klubu.
W środku było tłoczno i głośno. Zostawiliśmy nasze okrycia wierzchnie w szatni i przeszliśmy do głównej sali klubowej, tutaj dopiero panował pełen ścisk, a muzyka  dudniła z głośników tak mocno, że niemal nie słyszałam własnych myśli.
- Chcesz coś do picia?! - wrzasnął mi do ucha Zayn.
Zastanowiłam się chwilę. Wątpię, że przetrwam to bez alkoholu dla kurażu.
- Szkocką z colą i lodem! - odkrzyknęłam mu.
Zayn uniósł kciuki w górę i zniknął nam z pola widzenia, a Darcy wyciągnęła mnie na parkiet, żebyśmy trochę potańczyły.
Nie mogę powiedzieć, że bawiłam się źle. W sumie to było nawet okay. Znalazło się kilku facetów, którzy bardzo chętnie ze mną tańczyli, co skutecznie odwracało moją uwagę od solenizanta. Och,
i jeszcze ktoś, mój stary dobry przyjaciel - alkohol. Tak bardzo denerwowałam się tą imprezą, że prawie nic nie zjadłam tego dnia, a co za tym idzie - szybko byłam wstawiona. No może trochę bardziej niż wstawiona.
Minęły jakieś trzy godziny odkąd przyszliśmy. Bawiłam się w najlepsze, przyjemnie szumiało mi
w głowie i tańczyłam z jakimś brunetem, choć to co wyprawialiśmy ciężko było nazwać tańcem... Wtedy zauważyłam Harry'ego.
- Uwaga! Idzie tu mój były. - zaśmiałam się do ucha nieznajomego i pomachałam do Harry'ego.
- Harriet! Co za miła niespodziewanka! - zachichotałam. - Sto latek dziciaczku. - znów się zaśmiałam i czknęłam, co wywołało moją kolejną salwę śmiechu.
- Boże, Katherine jesteś totalnie zalana - powiedział z dezaprobatą Harry i wziął mnie w ramiona. - Zajmę się nią.
Facet skinął głową i odszedł tańczyć z kimś innym.
- Co za gość... zostawił mnie z tym zdadzieckim chujumujem... - westchnęłam i spojrzałam na Harry'ego. - Jakbyś nie wiedział to ja mówiłam o tobie ty... ty... bezczelnie psistojny dupku - zachwiałam się, a on objął mnie mocniej.
Trzymając mnie mocno, wyprowadził nas z głównej sali do jednej z lóż, gdzie było nieco ciszej.
- Jak mogłaś się doprowadzić do takiego stanu? - spytał i posadził mnie na niskiej kanapie.
- Ja? To wszystko twoja wina - przetarłam twarz dłońmi. - To zawsze jest twoja wina - wymamrotałam.
- Upiłaś się przeze mnie?
- Pszeciż to oczywiste - oparłam głowę o oparcie. - Tępy głupek, ale głupotę urodą nadrabia - mruknęłam sama do siebie.
- Wiesz, że cię słyszę?
Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Wyglądał na szczerze ubawionego.
- Nienawidzę cię.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Kochasz mnie.
Jego słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Nie chce cie kochać.
- A ja ciebie.
- To po co tu jeszcze siedzisz? Idź! Polataj za jakimiś spódniczkami! Na pewno z chęcią rozłożą przed tobą nogi.
- Mam na co innego ochotę.
- Na mnie nie licz - odparłam, próbując wstać, ale zachwiałam się i klapnęłam z powrotem na kanapę.
- To się jeszcze okaże - mruknął, po czym przybliżył się do mnie i pocałował mnie w usta.
Na początku się opierałam i próbowałam wyrwać, ale im dłużej mnie całował, tym mój opór słabł, aż sama zaczęłam odwzajemniać jego pocałunki. I nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało.


Obudziły mnie promienie słońca wdzierające się przez okno. Leżałam w wygodnym łóżku i czułam się przyjemnie zrelaksowana. Uchyliłam na moment powieki, po czym je zamknęłam. Sypialnia wyglądała znajomo i czułam się bezpiecznie, więc się zbytnio nie przejęłam lekką konsternacją mojego zaspanego umysłu. Tak było dopóki nie uświadomiłam sobie czyja to sypialnia. Przerażona momentalnie usiadłam, a kołdra osunęła się lekko z mojego nagiego ciała. Cholera... jestem naga... Boże, co ja wczoraj wyprawiałam?! Wtedy spojrzałam w bok i ujrzałam równie nagiego mężczyznę.
Już wiem, co zrobiłam. Przespałam się z moim byłym - Harrym Styles'em.

____________________
W końcu, po tylu latach zdołałam dokończyć ten rozdział. Mogę powiedzieć, że wena mi wróciła.
Wątpię, że jeszcze tu ktoś zagląda, ale i tak dodaję ten rozdział.
Jeśli ktoś tu jeszcze zajrzał, to dziękuję za przeczytanie moich wypocin. :)

niedziela, 19 października 2014

Przyłapani.

Jest mi za ciepło, a wręcz gorąco i jakiś ciężar przygniata moją klatkę piersiową. Otwieram zaspane oczy i widzę śpiącego Liama oplatającego mnie jak bluszcz. Jego głowa spoczywa na moich piersiach, lewą rękę ma przerzuconą przez mój brzuch, a nasze nogi są splątane.
Nie bardzo wiem, co on tu robi, w mojej sypialni. Zegarek na szafce nocnej wskazuje południe. Na wpół zamroczona snem, przeciągam się, a Liam mamrocze coś przez sen i oplata mnie ciaśniej. 
Zamykam oczy i próbuję znów zasnąć, ale mój umysł już na tyle się rozbudził, że zaczynam uświadamiać pewne rzeczy:
  • Liam tu jest, bo go o to poprosiłam. - Okey, zrozumiane i zaakceptowane.
  • Pokłóciłam się z Harrym. - To sprawiło, że poczułam się źle. Jednak to było do przewidzenia, bo odkąd zerwaliśmy, kłócimy się za każdym razem, kiedy się widzimy.
  • Jest południe, a to oznacza, że wszyscy już w stali i ktoś może tu wejść w każdej chwili. - KURWA!
- Liam. Liam, obudź się. - szepnęłam.
Zero reakcji. 
- Liam, wstawaj! Pali się. - powiedziałam odrobinę głośniej i szturchnęłam go.
Skrzywił się, jednak nadal spał. Cholera, tu są potrzebne drastyczne środki. Wiem, że to najgłupszy pomysł ever, ale nic lepszego w tej chwili nie przyszło mi do głowy, dlatego włożyłam palec wskazujący do ust, po czym włożyłam mu go do ucha.
Pomysł okazał się skuteczny, aż za bardzo. Tylko nie przewidziałam, że zerwie się tak gwałtowanie. Kiedy Liam się gwałtownie podniósł, stracił równowagę przez nasze splątane razem nogi. Efekt końcowy był taki, że spadłam z łóżka, a on na mnie.
- O Boże! - sapnęłam, ledwo mogąc oddychać.
- Prze... - zaczął mówić szeptem.
- Katherine, co ty się tak szturmolisz. - powiedział Gabriel po polsku.
W tym momencie podziękowałam Bogu, że moje łóżko jest wielkie i wysokie, dzięki czemu nie było nas widać, chociaż upadek z niego w żadnym stopniu nie był przyjemny.
- Nic, po prostu zleciałam z łóżka przez sen. - odparłam nieco piskliwym głosem, również po polsku, po czym wychyliłam się zza łóżka, czując jak każda kość w moim ciele protestuje.
- Od kiedy to ty spadasz z łóżka przez sen. - zaśmiał się.
- Nieważne. - odparłam. - A teraz, skoro widzisz, że żyję, możesz sobie stąd pójść. - i machnęłam ręką jakbym odganiała natrętną muchę.
- Nic ci nie jest? Zachowujesz się jakoś dziwnie. - zmarszczył czoło.
- Tak, na pewno nic mi... - przerwałam w pół zdania, bo poczułam jak Liam przygryza skórę na moim biodrze.
Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam głęboki, drżący oddech.
- Nic mi nie jest, a teraz stąd wyjdź. - powiedziałam siląc się na spokój, podczas gdy dłonie Liama powoli zsuwały w dół moje spodnie od piżamy, a usta składały leniwe pocałunki na odkrytej skórze.
- Jesteś dziwna. - odparł mój młodszy brat, po czym, kręcąc głową, opuścił pokój.
Westchnęłam z ulgą i już miałam wstać, kiedy drzwi ponownie się otworzyły.
- A bym zapomniał. Zamawiamy sobie jedzenie na obiad. Co byś chciała? - spytał Gabbe.
- Eeeemm... - nie wiedziałam co powiedzieć. - Nic. Mam pilną sprawę na mieście, także zjem coś po drodze.
- Jak sobie chcesz. Więcej dla nas. - zaśmiał się i sobie poszedł.
Chwilę później zostałam znów ściągnięta na podłogę.
- Hey. - powiedział Liam uśmiechając się słodko.
- Hey. - odparłam, po czym spojrzałam przelotnie na jego usta.
Przygryzłam swoją wargę, nagle mając ochotę go pocałować. Payne uśmiechnął się jeszcze bardziej, jakby wiedząc o czym myślę. Chwilę później przybliżył swoją twarz i złożył delikatny pocałował kącik moich ust. Odsunął się na centymetr i czekał na mój ruch, patrząc na mnie z wyzwaniem w oczach. Zachichotałam i także pocałowałam go w kącik ust, a wtedy on obrócił lekko głowę i złączył nasze usta. Przez chwilę całkowaliśmy się leniwie, po czym odsunęłam się od niego.
- Pora się zbierać. - powiedziałam.
- Gdzieś się wybierasz? - spytał.
- Muszę cię jakoś przemycić, żeby nikt cię nie zauważył. - odparłam. - Chociaż twoje gabaryty nie ułatwiają sprawy. - zmarszczyłam nos.
- Kiedy marszczysz nos, między brwiami pojawia cię się tak  bruzda w kształcie litery "V". - stwierdził i dotknął wspomnianego miejsca.
- Nie zmieniaj tematu, Payne.
- Ja tu stwierdzam fakty, Glass.
- Nieważne. Złaź ze mnie. Idę pod prysznic.
Liam jeszcze raz pocałował moje usta, po czym odsunął się ode mnie. W końcu wstałam z podłogi i poszłam do łazienki.
Po prysznicu i wykonaniu podstawowych czynności toaletowych, wróciłam do sypialni, skąd skierowałam się do garderoby. Wyjęłam z szuflady komplet bielizny w kolorze ciemnego burgundu, wpadającego niemal w czerń i wzięłam się za ubieranie go. [LINK]
Właśnie ubierałam koronkowe figi, kiedy usłyszałam za sobą głos.
- Co za piękny widok. Naga, mokra kobieta ubierająca bieliznę. Mmm... jest na co popatrzeć. - westchnął.
- Powoli wchodzi ci to w krew. - mruknęłam sięgając po stanik. - Zapniesz mi stanik? - spytałam patrząc na niego przez ramię.
- Wolałbym go z ciebie zdjąć niż pomóc założyć. - uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Jesteś strasznie monotematyczny.
- Ale nie możesz zaprzeczyć, że to ci się we mnie podoba.
Przewróciłam oczami.
- To pomożesz mi czy nie?
- Och, nie bądź taka sztywna. - śmiejąc się podszedł do mnie. - Pomogę, pomogę. Jednak chciałbym jakiś bonusik. - klepnął mnie w pośladki.
- Hey! - odwróciłam się zaskoczona. - Nie wierzę, że to zrobiłeś!
- No to uwierz. - uśmiechnął się szelmowsko i znów mnie klepnął w pośladki.
Patrzyłam na niego z niemym oburzeniem, mając lekko rozchylone usta i mrużąc przy tym oczy.
- Wyglądasz jak ryba bez wody. - zaśmiał się gardłowo, co zabrzmiało niebywale seksownie.
Cholerny Payne! Doskonale wie jak pobudzić kobiece libido.
- Za to ty wyglądasz jak kot czekający na śmietankę.
- To może będziesz moją śmietanką?
- Twoją? Nigdy w życiu.
- Och, no nie bądź taka! Wiem, że tego chcesz.
- Mam co do tego wątpliwości.
- Czy ty próbujesz urazić moją męską dumę? - spojrzał na mnie oskarżycielsko, po czym uśmiechnął się szeroko. - Ups, nie udało ci się.
- Jesteś taki dziecinny.
- Uważaj, bo oskarżą cię jeszcze o molestowanie.
W takich chwilach jak te, zastanawiam się czy ten facet jest w ogóle normalny, bo na chwilę obecną mam ogromne wątpliwości.
Kręcąc głową, odsunęłam się od niego i przeszłam do dalszej części garderoby kompletować strój na dziś. Zdecydowałam się na burgundową spódniczkę, zwykły czarny T-shirt z białym nadrukiem, czarne rajstopy i czarną, skórzaną kurtkę. Do tego buty na platformie z ćwiekami, burgundowa torebka, trzy bransoletki, czarna czapka i komin w tym samym kolorze. [LINK]
- Masz zamiar mnie ignorować? - spytał Liam, po pięciu minutach ciszy.
- Być może. - odwróciłam się do niego. - A co? Cierpisz na brak uwagi?
- Z twojej strony? Owszem.
- Och, zapomniałam o rzeszy nastolatek śliniących się do ciebie w praktycznie każdym kraju na świecie. - wyszłam z garderoby ze skompletowanym strojem w dłoniach.
- Czyżby wielka Katherine Glass była o mnie zazdrosna?
- O ciebie? - prychnęłam. - Nie w tym świecie, kochaniutki.
- O mój Boże! Jesteś zazdrosna! - wykrzyknął, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
- Niby o co? My tylko się przyjaźnimy i od czasu do czasu ze sobą sypiamy. - powiedziałam nonszalancko i usiadłam na łóżku.
- Jesteś strasznie mało przekonująca, Glass. - powiedział, kiedy stanął między moimi nogami. - Ale powiedzmy, że ci wierzę. - wtedy mnie pocałował.
Z początku nie reagowałam. Byłam trochę na niego zła, za jego głupie zachowanie, ale powoli wkupywał się w moje łaski. Całował mnie delikatnie, ale z pasją, jakby czekając na przyzwolenie na więcej, znacznie więcej. W końcu się poddałam i pogłębiłam pocałunek. Wtedy on pchnął mnie na plecy i pocałunkami zszedł niżej przez brodę, krzywiznę szczęki, ucho aż do miejsca, gdzie kark łączy się z barkiem i oto przepadłam z kretesem.
Wiedziałam, że to nie jest najodpowiedniejszy moment na takie ekscesy, ale cholera, czułam się tak dobrze.
Jednak ta pełna zapomnienia chwila nie trwała zbyt długo.
- Dzwoniłaś do mnie w nocy, to jak tylko znalazłam czas przyjechałam do ciebie. - usłyszałam głos Darcy. - O kurwa! - obróciłam w bok głowę i zobaczyłam zaskoczoną Darcy, a za nią Zayna.
@##%^&*(*&^%$$#@@!!!!!!!! Właśnie takiej sytuacji starałam się uniknąć, a tu proszę. Jak zwykle mam szczęście do bycia przyłapaną w łóżku z facetem.
- Eee... To nie to co myślisz! - powiedziałam szybko.
- Ja nic nie myślę. - odparła Darcy. - Ale oczekuję wyjaśnień.
- Nie wierzę. - stwierdził Zayn, po czym wybuchnął śmiechem.
Byliśmy z Liamem totalnie zażenowani.
Boże, dlaczego właśnie nie pochłania mnie czarna dziura?!
Oboje z Liamem, szybko się ubraliśmy po czym chłopcy wyszli z pokoju.
Siedziałam przed toaletką i kończyłam mój makijaż, a Darcy przyglądała mi się.
- Więc co ci strzeliło żeby sypiać z najlepszym przyjacielem swojego byłego? - spytała bez ogródek.
- A co w tym złego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- No nie wiem, może to doprowadzi do tego, że oni się pokłócą?
- Wątpię. Harry'ego w ogóle nie obchodzi co ja robię.
- Jaaasne i dlatego tak od niechcenia pyta się co robiliśmy u ciebie albo czy wychodziliśmy z tobą.
Z wrażenia aż ręka mi zadrżała, a szminka, którą właśnie się malowałam, maznęła mi policzek.
- Nie żartuj sobie ze mnie, bo to mnie wcale nie bawi.
- Nie żartuję, mówię ci co było ledwie tydzień temu.
- Taa, tylko to było zanim moi bracia poszli do jego mieszkania i, najmniej oględnie mówiąc, obili mu mordę.
- Pierdolisz!
- Nie, serio. Alan się przyznał.
- O kurwa! - zaczęła się śmiać jak opętana. - Jakie to typowo jaskiniowe myślenie.
Temat mnie i Liama odszedł w zapomnienie. Już więcej nie wracałyśmy do niego. Po prostu nie było sensu. Darcy doskonale wiedziała, że zrobię co zechcę.
Kiedy wyszłyśmy z sypialni, zastałyśmy Liama i Zayna cicho rozmawiających koło moich drzwi, ale na nasz widok zamilkli.
- To co, idziemy na dół? - spytałam.
- Czemu nie. - odparł cicho Liam.
- Boże, jakie z was rozlazłe pizdy. Chodźcie już, a nie sracie w gacie. - powiedziała Darcy z typową dla siebie otwartością, po czym pociągnęła mnie za rękę na dół.
Byłam trochę zdenerwowana, bo nie wiedziałam jak wytłumaczyć tu obecność Liama, szczególnie że nikt nie widział jak tu się zjawił. Jednak okazało się, że nie było się o co martwić.
Dlaczego? Już wyjaśniam.
Szliśmy powoli po schodach. No dobra, to wcale nie było powoli. Owszem, chłopcy szli powoli za nami, ale ja z Dar praktycznie z nich zbiegłyśmy.
W salonie siedzieli moi bracia wraz z Niallem i Megan jedząc obiad.
- Cześć wam! - powiedziałam silnąc się na normalny ton.
- Cześć! - odpowiedzieli chórem.
- Cześć Liam. Jakoś cię wcześniej nie zauważyłem. Kiedy przyszedłeś? - spytał jak zawsze podejżliwy Alan.
Myślałam, że zaraz dostanę zawału.
Już otwierałam usta, żeby wymyślić jakąś wymówkę, kiedy wyprzedziła mnie Darcy.
- Przyszedł ze mną i Zaynem. Nie widziałeś? No cóż, staruszku, najwyższa pora odwiedzić okulistę. - pokiwała smętnie głową z wszechwiedzącą miną. - O, jedzenie! - podeszła do stołu i, niczym się nie przejmując, zgarnęła kilka frytek z talerza Alana.
- Pewnie, Darcy. Możesz się poczęstować, a wręcz nalegam. - mruknął z sarkazmem Al.
- Nie jęcz, staruszku. Z grymasem ci nie do twarzy, ale skoro już nalegasz, to chętnie się poczęstuję. - mówiąc to zabrała mu talerz sprzed nosa i usiadła na wolnym miejscu przy stole.
Alan z wrażenia aż się zapowietrzył. Wszyscy patrzyli na nią w niemym zaskoczeniu, a ja wewnętrzenie zwijałam się ze śmiechu.
Nagle Darcy przerwała jedzenie i uderzyła się w czoło.
- Boże, gdzie moje maniery! - wykrzyknęła. - Gdyby mama mnie teraz zobaczyła, udusiłaby mnie gołymi rękami,
Jeśli myślicie, że oddała talerz mojemu bratu, to jesteście w błędzie. Wstała od stołu, podeszła do Ala, zabrała mu serwetkę z kolan i wróciła na swoje miejsce.
- Teraz jest idealnie. - westchnęła z zadowoleniem i zajęła się jedzeniem.
Moje ramiona telepały się jak przy napadzie padaczki, a od w oczach stanęły łzy od powstrzymywanego śmiechu.
Kiedy spojrzała na mnie, uśmiechnęłam się szeroko i ruchem warg powiedziałam "dziękuję"*, a ona zrobiła minę dumnej matrony z okresu regencji, której przyjęcie okazało się wyjątkowo udane.
I jak tu jej nie kochać?

_____________________
* Wybaczcie, ale nie wiedziałam jak to ubrać w słowa, ale można raczej się domyślić o co mi chodzi. :P

_________________________________
Witam po baaaaaardzo długiej przerwie.
Po pierwsze, strasznie was przepraszam, że tyle to trwało, ale w końcu udało mi się dokończyć ten rozdział. Pracowałam nad nim niemal 4 miesiące, co mnie samą też szokuje, ale po prostu coś mi nie szło pisanie.
Po drugie, nie wiem, jak będzie z pisaniem kolejnych rozdziałów. Ostatnio brakuje mi weny, ale przede wszystkim czasu, bo w tym roku kończę liceum. Wiem, że to kiepskie wytłumaczenie, ale cóż, jedyne jakie mam. Dlatego uzbojcie się w cierpliwość.
Po trzecie, koniec opowiadania zbliża się wielkimi krokami.
Po czwarte i ostatnie, w sprawie kontynuacji. Jest spore prawdopodobieństwo, że takowe się pojawi, ale wszystko zależy od was. Ponownie aktywuję ankietę w tej sprawie, także możecie zdecydować co chcecie.

Jeśli doceniasz mój trud włożony w napisanie tego rozdziału, pozostaw po sobie komentarz. :)


Buziaki. xx
~ unromanticgirl

piątek, 20 czerwca 2014

Impas.

Możecie powiedzieć, że to co zrobiłam, było niewłaściwe. Jednak ja tak nie uważam. Okey, może sypianie z przyjacielem swojego byłego, nie brzmi najlepiej, ale rozpatrując to w innym aspekcie, nie jest takie złe. Przynajmniej pozbyłam się tego wszechobecnego napięcia, które doprowadzało mnie do szału.
Co do mojej kłótni z Darcy... Cóż, można powiedzieć, że się pogodziłyśmy. Rozmowa nie należała do najłatwiejszych, ale w końcu doszło do porozumienia.
Wracając do mnie i Liama. Romans kwitnie. Chociaż ja bym tego nie nazwała romansem, bardziej jako "przyjaciół z seksem na dokładkę". Mi taki układ pasował. Spędzałam z Paynem sporo czasu, jednak staraliśmy się, żeby inni tego nie zauważyli. Szczerze, nie potrzebowałam kolejnego gadania.
To chyba właśnie dzięki Liamowi całkowicie wzięłam się w garść i zaczęłam funkcjonować w miarę normalnie.

- Musisz już iść? - mruknął zaspany Liam, przyciągając mnie do siebie.
- Muszę. - zaśmiałam się i zabrałam jego dłonie z mojej talii. - Pewnie już dawno się zorientowali, że nie ma mnie w domu.
- A co w tym złego? - cmoknął mnie w obojczyk.
- Oni nie mogą się o nas dowiedzieć. Nic dobrego by z tego nie wynikło.
- No dobra. - westchnął. - Jak sobie chcesz, ale przyjdziesz wieczorem?
- Odpada. Już dwie noce z rzędu nie było mnie w domu. Zaczną coś podejrzewać.
- To co, jesteś już dużą dziewczynką.
- Chcesz, możesz przyjść do mnie, ale tylko jako przyjaciel. Żadnych bonusów.
- Tak jest kapitanie. Ty tu rządzisz. - zaśmiał się i pocałował mnie w usta. - Jednak jakimś bonusikiem bym nie pogardził. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Chciałbyś.
- Chciałbym.
- Szelma. - zaśmiałam się. - Koniec tego dobrego. Pora wracać do domu. Jutro mam do pracy, także muszę się przygotować.
Wstałam i zaczęłam szybko zbierać porozrzucane ubrania. Usłyszałam za sobą jęk.
- Wszystko w porządku? - zerknęłam na niego przez ramię.
- Taa, podziwiam widoki. - przechylił lekko głowę.
- I podoba ci się to co widzisz?
- No nie wiem, nie wiem. Trudno się zdecydować. - wciągnął gwałtownie powietrze, gdy schyliłam się nakładając bieliznę. - Mmmm... baaardzo trudno. - westchnął przeciągle i padł na łóżko. - Właśnie zobaczyłem niebo.
- Nie wiem, jak ludzie mogą myśleć, że ty to jesteś ten najmilszy i najsłodszy z zespołu, a jednocześnie ten najpoważniejszy i w ogóle. - powiedziałam zapinając stanik.
- Widocznie nie znają mnie całego. - odparł z prostotą.
- Może.
- Może.
Ubrałam jeansy, koszulkę i związałam włosy w niechlujnego koka, po czym usiadłam na łóżku i zaczęłam wkładać skarpetki wraz z kozaczkami. [LINK]
- A ty co sądzisz o tym innym Liamie? - spytał nagle.
Na chwilę przestałam zakładać buty.
- Myślę, że jest inny. - wróciłam do przerwanego zajęcia.
- Nie no, to była naprawdę konkretna odpowiedź.
- Oj no, myślę, że jest nawet w porządku.
- A coś jeszcze?
- Ma przeogromne ego, bo jest łasy na komplementy.
- Odszczekaj to! - krzyknął oburzony.
- Nie ma mowy. Prawda w oczy kole, panie Payne.
Liam przyciągnął mnie do siebie, także leżałam pod nim i zaczął mnie łaskotać.
- Odwołaj to a przestanę. - powiedział i znów połaskotał.
- Nigdy... w życiu! - powiedziałam między salwami śmiechu.
- Odwołaj! - zaczął coraz natarczywiej mnie gilgotać.
- Okey, okey. - zaprzestał łaskotanie. - Jesteś niesamowicie przystojny, seksowny, twój intelekt powala i po prostu cała twoja prezencja sprawia, że nie można ci się oprzeć tak bardzo, że przy tobie nie jest się w stanie myśleć logicznie.
- Naprawdę? - jego mina wyrażała mieszankę zadowolenia i konsternacji.
- Nie.
- Wiedźma. - uśmiechnął się krzywo. - Właśnie powinienem cię przełożyć przez kolano i sprać, to może byś miała mniej niewyparzoną buźkę.
- Chciałbyś.
- Chciałbym.
- Tylko jedno ci w głowie - seks i wiertarka. - pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami.
- Dlaczego wiertarka? - zmarszczył czoło.
- Nie wiem, tak było w kabarecie. - rozejrzałam się dookoła. - Gdzie moja bransoletka i zegarek?
- Nie wiem. Miałaś je w ogóle wczoraj?
- Tak!
- Wow, spokojnie. - uniósł dłonie w geście obrony. - Jak je znajdę, to ci przyniosę. Przynajmniej będę miał pretekst żeby cię odwiedzić.
- Od kiedy to ty potrzebujesz pretekstu. - burknęłam.
- Też prawda.
Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, spojrzałam na Liama wciąż leżącego w łóżku. Był to widok miły dla kobiecego oka, a prześcieradło przykrywające nagie ciało nie pozostawiało zbyt wielkiego pola dla wyobraźni. To wszystko sprawiało, że miałam ochotę rzucić się na niego i uprawiać dziki seks.
- Czyżbyś się jednak zdecydowała zostać?
- Nie. - odchrząknęłam. - Definitywnie nie.
Czy tylko mi się wydaje, że moje słowa były mało przekonujące?
- Cóż, gdybyś jednak zmieniła zdanie, to wiesz gdzie mnie szukać. - mrugnął do mnie.
Śmiejąc się, pokręciłam głową.
- Pa. - powiedziałam i wyszłam z mieszkania.

Właśnie wróciłam do domu i starałam się być jak najciszej, kiedy usłyszałam czyjeś kroki.
- Wracasz do własnego mieszkania, a skradasz się jakbyś się włamała do cudzego. - powiedział Alan.
- Eee... - nie byłam w stanie niczego z siebie wykrztusić.
- Naprawdę myślałaś, że nie zauważę jak co noc gdzieś znikasz? Już nie będę wnikać gdzie, ale mogłabyś poświęcić trochę czasu mi i Gabe'owi, skoro już tu przyjechaliśmy. - wciąż milczałam. - To do ciebie nie podobne. Zazwyczaj na moje jedno słowo potrafisz powiedzieć pięćdziesiąt, a teraz nic? Może ty jesteś chora albo język ci obcięli?
- Umm... - odkaszlnęłam. - Nic mi nie jest.
- Patrzcie państwo! Ona jednak mówi.
- Przestań Al. To mnie nie bawi.
Zapadła krępująca cisza.
- Zmieniłaś się. - powiedział cicho.
- Dorosłam. - odparłam.
- Nie, zgorzkniałaś. Zagubiłaś się gdzieś po drodze.
- Nie...
- Proszę cię, nie zaprzeczaj. Przecież widzę co się dzieje.
- Nic się nie dzieje. Wszystko jest okey.
- Właśnie, że nie. - w jego głosie pobrzmiewała irytacja i coraz większy gniew. - Myślałem, że jest porządny, inny niż Igor czy Dylan... - zacisnął wściekle pięści. - Pieprzona historia lubi się powtarzać. Powinienem wcześniej mu obić gębę.
- Al, uspokój się. - odparłam, po czym uświadomiłam sobie co on przed chwilą powiedział. - Alan, co ty zrobiłeś?
- Nic. - odwrócił wzrok.
- Alan, coś ty do cholery zrobił?! - podniosłam głos.
- Należało mu się! - krzyknął.
- Alan! CO ZROBIŁEŚ?! - wrzasnęłam.
Ręce mi drżały, a w głowie przelatywały mi tysiące różnych scenariuszy. Strasznie się bałam, że zrobił coś głupiego.
- Obiliśmy skurwielowi mordę.
- My?! Zabrałeś ze sobą Gabriela? Czyś ty do cholery człowieku rozum postradałeś? Naprawdę doskonały wzorzec do naśladowania pokazujesz bratu.
- Katherine...
- Zamknij się, bo jeszcze nie skończyłam! Jestem na ciebie wściekła! Pobiłeś każdego mojego byłego. Powoli wchodzi ci to w krew, a jeszcze wciągasz w to młodego. Myślisz, że robisz mądrze?! Do cholery, przestań być nadopiekuńczy! - klapnęłam na kanapę w salonie i zakryłam twarz dłońmi.
- Jestem taki, bo się o ciebie martwię.
- Ale to cię nie upoważnia do pobicia! - westchnęłam ciężko. - Alan, kocham cię. Ty i Gabriel jesteście najlepszymi braćmi na świecie, ale chyba już najwyższa pora żebym sama zajęła się swoimi problemami, bez twojego nadopiekuńczego wtrącania się za każdym razem, gdy powinie mi się noga.
Alan usiadł obok mnie na kanapie i wziął mnie za rękę.
- Rozumiem twój punkt widzenia, ale... po prostu nie mogę się patrzeć na to, że cierpisz.
- Ale teraz jest już dobrze, nie widzisz tego? - spytałam.
- No...
- Wiem, że dla ciebie zawsze będę twoją małą siostrzyczką Katy, ale pozwól mi żyć własnym życiem. - uśmiechnęłam się delikatnie i ścisnęłam jego dłoń. - Myślę, że już najwyższa pora, żebyś się skupił całkowicie na sobie. Wiesz, tylko bez bycia egoistą. - kąciki jego ust drgnęły. - Czas upływa, ja nie młodnieję, a jeszcze chciałabym zostać ciocią. - pokiwałam głową z poważną miną.
- Hej! - zaśmiał się i szturchnął mnie barkiem. - Nie wywołuj na mnie takiej presji. Nie jestem pewien czy zdołam sprostać twoim oczekiwaniom.
- Też coś, apartament na Manhattanie, piękna żona, trójka słodkich dzieci i kilka tysięcy zielonych na koncie, to nie są zbyt duże wymagania. - nonszalancko wzruszyłam ramionami.
- Powiedz mi Kath, czego ty się naćpałaś? Musi to być coś dobrego, bo gadasz od rzeczy.
- Zaraz naćpała, nie wyspałam się. Ot cała historia.
- No już nie strosz tak piórek. - zaśmiał się. - A teraz zmiataj do łóżka zanim się rozmyślę.
Przytuliłam go szybko i pobiegłam do siebie do pokoju, gdzie szybko przebrałam się w piżamę i padłam na łóżko.
Przez półgodziny przewracałam się z boku na bok, jednak nie mogłam zasnąć. Coś nie dawało mi spokoju.
W końcu nie wytrzymałam i wzięłam telefon, po czym wybrałam numer, pod który już dawno nie dzwoniłam.
- Halo? - usłyszałam zaspany głos i nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem, co mam powiedzieć. - Kto dzwoni? - nadal milczałam. - Słyszę twój oddech. - powiedział lekko poirytowany.
- Przepraszam.
- Katherine?!
- Emm... Tak, chciałam cię przeprosić za to, co zrobili moi bracia.
- Taa, najpierw ich na mnie nasyłasz, a potem nagle po kilku dniach dzwonisz i przepraszasz. Piękna zagrywka, panno Glass.
- Myślisz, że ja ich nasłałam?! - byłam w szoku, takiego obrotu sprawy bym się nie spodziewała. - Chyba cię pojebało!
- A teraz jeszcze mnie obrażasz. Ty to masz tupet, Katherine.
- Kurwa! Dopiero dzisiaj się dowiedziałam, co oni zrobili. - przetarłam twarz dłonią. - Martwiłam się, dlatego zadzwoniłam i przeprosiłam za to, co się stało, ale jak zwykle, co by nie było, to zawsze jest moja wina.
- A czego ty się spodziewałaś? Że będę się przed tobą płaszczył?
- Miałam nadzieję, że chociaż raz zachowasz się jak facet, a nie jak rozkapryszony pięciolatek, który nie dostał cukierka!
- A ty nie jesteś lepsza! Wiecznie pokrzywdzona przez los, Katherine!
- Ale to nie ja ciebie zdradziłam, tylko ty mnie! Nigdy się nie pisałam na związek poligamiczny, do cholery!
- Jasne, bo uwierzę, że się nie puszczałaś z Nathanem.
- A ty zawsze wałkujesz ten sam temat! W przeciwieństwie do ciebie, ja cię nie zdradziłam. To nie ja zabrałam cię do mojej rodziny, żeby w tym samym czasie umawiać się na małe bzykanko w Nowym Jorku z przebrzydłą sukowatą Taylor.
- Ona nie jest sukowata.
- Och, proszę cię. Nie rób z niej świętej. Jakby była taka idealna, to nie sypiałaby z zajętym facetem. Zresztą, po co ją bronisz. Słyszałam, że zerwaliście.
- A nawet jeśli, to nie upoważnia cię do oceniania mnie. Nie jesteś dłużej częścią mojego życia.
- To działa w obie strony, Styles.
- Żałuję, że się w tobie zakochałem, że w ogóle cię spotkałem.
Myślałam, że już jestem ponad to, jednak jego słowa raniły, kaleczyły to, co jeszcze zostało z mojego serca.
- Nienawidzę cię! Jesteś najgorszą rzeczą, która mi się przydarzyła w życiu. - krzyczałam. - Idź do diabła! - po tym słowach rozłączyłam się i całkowicie się rozkleiłam.
To bolało, cholernie bolało. Czułam się jakby czołg mnie przejechał.
To nie jest tak, że pstrykniesz palcami i już kogoś nie kochasz. Tym bardziej bolała mnie ta sytuacja, bo w jakiś chory, nielogiczny i pokręcony sposób ja go dalej kochałam.
Potrzebowałam kogoś, do kogo mogłabym się po postu przytulić, poczuć, że gdzieś w tym osobistym piekle jest chociaż krzta dobroci. Dlatego też zadzwoniłam do Darcy.
- Cześć, tu Darcy. Prawdopodobnie jestem zajęta albo po prostu nie chce mi się z tobą rozmawiać. Jak musisz, to zostaw wiadomość. Może oddzwonię. - cholerna poczta głosowa.
Rozłączyłam się i wybrałam inny numer. Po czterech sygnałach odebrał.
- Halo? - chyba go obudziłam.
- Liam, mógłbyś przyjechać? - pociągnąłem nosem i otarłam łzy dłonią.
- Katherine, co się stało? - spytał już całkowicie rozbudzony.
- Po prostu, mógłbyś przyjechać?
- Oczywiście, będę za dwadzieścia minut. Trzymaj się. - rozłączył się.

Dwadzieścia minut później leżałam w łóżku z Liamem, który mocno mnie obejmował. Nie musiałam mu niczego mówić. Po prostu wszedł do sypialni, spojrzał na mnie, a potem znalazłam się w jego silnych ramionach. Łzy płynęły strumieniami, nie umiałam opanować drżenia, a on tylko głaskał mnie po plecach, całował w czubek głowy i szeptał kojące słowa. Czułam, że powoli się uspokajam.
Wtedy też uświadomiłam sobie, że będę musiała podjąć decyzję w sprawie, która jest nieunikniona - całkowicie dać sobie spokój i nie ratować tego, co zostało z mojej miłości do Harry'ego albo zawalczyć o to.
Jeśli dam sobie spokój, wtedy mogłabym zobaczyć, co wyniknie z mojego "romansu" z Liamem. Cóż, Liam to cudowny mężczyzna, jednak poza miłością platoniczną, z ogromną dozą pożądania, nie kocham go w ten sposób.
Z drugiej strony jest Harry. Moja pierwsza prawdziwa miłość. Tylko, że w tym przypadku jest zbyt wiele argumentów będących przeciw niemu, a tylko jeden argument za - to, że jestem w nim zakochana.
Impas. Po raz kolejny sytuacja bez wyjścia.
Leżałam tak, wtulona w Liama, wdychając jego charakterystyczny zapach - woda kolońska, dym papierosowy i coś jeszcze, tylko nie wiem, jak to sprecyzować. Jego dotyk, głos i zapach sprawiały, że czułam się lepiej, koił zszargane nerwy. Czułam, że powoli odpływam.
- Co by się nie działo, ja będę przy tobie. Obiecuję ci to. - szepnął cicho Liam.
Po tych sławach po prostu zasnęłam.

____________________________________________
Wybaczcie, że tyle to trwało, ale w końcu udało mi się skończyć rozdział.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu. :)
Postaram się teraz dodawać rozdziały częściej.
Osoby, które chcą być informowane o nowych rozdziałach na Twitterze, piszcie swoje nicki w komentarzach.
Miłych wakacji. :D

Buziaki. xx
~ unromanticgirl

piątek, 2 maja 2014

Czas wziąć sprawy w swoje ręce.

W życiu człowieka przychodzi taki moment, że kiedy nie jest w stanie zająć się własnymi problemami, woli wziąć się za cudze. Dla mnie też nadszedł taki moment. Otóż, wiecie jak bardzo drażni mnie to, że moi najlepsi przyjaciele ze sobą nie rozmawiają, dlatego też postanowiłam zrobić coś, co prawdopodobnie sprawi, że znów będą ze sobą rozmawiać i może nawet przyjaźnić.
Stąd też, tak radykalne środki.
Dzisiaj w fundacji "organizowaliśmy" dzień artystyczny, a jako że Darcy jest malarką, a Ed muzykiem, postanowiłam ich oboje zaprosić, nie mówiąc, że drugie się pojawi.
Sheeran oczywiście przystał na taką propozycję, bo lubi współpracować z fundacją, a granie z dzieciakami, to jak sam ciągle powtarza "wielka frajda".
Nasza droga panna Spencer miała trochę obiekcji co do tego. Powiedzmy sobie szczerze, Darcy nie przepada za dziećmi i z własnej woli raczej z nimi nie będzie siedzieć, także pomogła tu dopiero duża doza perswazji (Okey, okey, obiecałam jej nowe płótna i że zabiorę ją potem na duży obiad.).
Właśnie jechałyśmy z Dar do fundacji, Ed wysłał mi SMS'a, że już tam jest. Miałam ogromną nadzieję, że mój plan wypali, inaczej w najgorszym przypadku Darcy mnie zabije albo przestanie się odzywać, a Ed raczej nie będzie na mnie zły za to. Tak myślę.
- To w sumie co ja mam tam robić? - spytała moja przyjaciółka, wciąż niezbyt zachwycona, że bierze w tym udział.
- Malować, pomagać dzieciom w malowaniu i tak dalej.
- Ale ty jesteś konkretna.
- Sorry, ale to ty znasz się na tym, a nie ja.
- Robię to tylko dla ciebie. - mruknęła.
- A nie dla płócien i obiadu? - zaśmiałam się.
- Oj, cicho. - uśmiechnęła się delikatnie.
Chwilę później już byłyśmy na miejscu.
- To do której sali idziemy?
- Do... - sprawdziłam na telefonie jaką salę podałam Edowi. - Do piątki na drugim piętrze.
- Okey, miejmy już to z głowy. - odparła zniecierpliwiona. - Ale wisisz mi naprawdę wielki obiad.
- A zmieścisz go?
- Stawiasz wyzwanie mojemu żołądkowi? To już przegrałaś.
- Kobieta powinna jeść jak ptaszyna.
- Kiedy to było... w średniowieczu? Chociaż nie, wtedy wszyscy jedli jak prosiaki, także bardziej to pasuje do angielskiego okresu regencji i tych damulek z dobrego domu.
- Mama cię dobrze wychowała, także też jesteś panną z dobrego domu.
- To nie ma żadnego związku. Powiedzmy sobie szczerze, lubię jeść i nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej.
- Doskonale to wiem. - zaśmiałam się. - To ta sala. - wskazałam na drzwi naprzeciwko. - Idź, ja cię dogonię.
- Nie idziesz? - spytała zdziwiona.
- Idę, idę, ale najpierw muszę zajrzeć do pani Stenton, bo zapomniałam wczoraj podpisać jakieś dokumenty.
- Rozumiem, ale nie możesz zrobić tego później?
- Nie, a dzieci cię nie zjedzą, także spokojnie. Idź już. - pchnęłam ją lekko w plecy. - Zaraz przyjdę.
- Okey, ale pospiesz się, bo może mnie nie zjedzą, ale zostawienie mnie samej z gromadką dzieci, to nie najlepszy pomysł. - widziałam obawę w jej oczach.
Gdyby tylko znała prawdę...
- Nie martw się, to zajmie dosłownie chwilę i zaraz wracam. - odwróciłam się plecami i skręciłam w boczny korytarz.
Wyjrzałam z zza rogu, Darcy szła z lekkim oporem do sali. Przed drzwiami zatrzymała się wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy. Mając wciąż zamknięte oczy nacisnęła klamkę i weszła do sali. Po chwili drzwi się za nią zamknęły i miałam dosłownie minutę, zanim się zorientuje, co się tam dzieje.
Szybko podbiegłam do drzwi, wyciągnęłam klucz z kieszeni, włożyłam w zamek i przekręciłam go. Chwilę później usłyszałam walenie w drzwi.
- Ty podstępna żmijo! Wrobiłaś mnie! Wypuść mnie natychmiast! - waliła w drzwi wściekła Darcy.
- Nie, dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśnicie.
- Do tego nigdy niedojdzie! Zadzwonię do Zayna i on mnie stąd uwolni!
- Nie masz telefonu.
- A właśnie, że mam! Mam go w...
- W torebce, ale twoja torebka jest w moim samochodzie.
- To jemu zabiorę telefon!
- Hmm... zostawiłem telefon w swojej szafce w szatni. - usłyszałam przytłumiony głos Eda, dochodzący z końca sali.
- TY IMBECYLU!!! JAK MOGŁEŚ NIE WZIĄĆ TELEFONU?! KTO W XXI WIEKU NIE MA PRZY SOBIE TELEFONU?! KATHERINE, JUŻ JESTEŚ MARTWA! NIECH TYLKO STĄD WYJDĘ, A URWĘ CI TĄ CHOLERNĄ GŁOWĘ! KURWA! - Darcy wrzeszczała jak opętana.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego się tak wścieka. Minęło tyle czasu, że mogliby w końcu oczyścić atmosferę między sobą.
Zrobiłam co mogłam. Teraz tylko od nich zależy jak długo będą tu siedzieć.

* Perspektywa Darcy. *

Nie no, w tej chwili mam ochotę zabić moją "najlepszą" przyjaciółkę. No kurwa, jaka przyjaciółka robi coś takiego.
- Co jej kurwa, odjebało żeby tak robić? - odgarnęłam włosy z twarzy. - Jak mogła MI zrobić coś takiego?- byłam naprawdę ściekła.
- Na pewno chciała dobrze... - mruknął Ed.
- Zamknij się! - krzyknęłam. - To wszystko twoja wina! Pewnie to ty to wszystko ukartowałeś, a Kath jak zwykle pieprzona zbawczyni uciśnionych musi się we wszystko wpierdalać.
- Nie miałem z tym nic wspólnego. - odparł spokojnie. - Zaprosiła mnie tu, bo niby organizowali tu dzień artystyczny dla dzieci i chętnie się zgodziłem, a kiedy tu przyszedłem, nikogo nie było.
- Cholera, wrobiła nas, ale czego ona chce? - uspokoiłam się trochę i usiadłam opierając się o drzwi.
- Zważywszy, że zamknęła akurat naszą dwójkę, to przypuszczam, że chce żebyśmy się pogodzili.
- To ona ma cholerny problem, bo ja nie mam zamiaru dawać jej tej satysfakcji.
- Tak ciężko jest ci ze mną porozmawiać? - spytał smutno.
- Wiesz co? Gdybym miała pistolet, w którym byłyby tylko dwa naboje, a w tej sali byliby jeszcze Hitler i Bin Laden, to strzeliłabym do ciebie. Dwa razy.
- Hmm... - odchrząknął. - Widzę, że postawiłaś sprawę dość jasno.
- Tak.
- I nie masz zamiaru się ze mną godzić.
- Tak.
- Mimo, że męczy cię cholernie ta sytuacja.
- Tak... Ta sytuacja wcale mnie nie męczy! Po prostu mnie wkurwiasz samym byciem tu.
- Co ja ci takiego zrobiłem?
- Przespałeś się ze mną, a potem wywaliłeś jak zużytą chusteczkę albo raczej prezerwatywę.
- I będziesz to tak roztrząsać do końca życia, bo zachowałem się jak palant, wyjątkowo mało inteligentny, który powiedział coś czego żałuje do dzisiaj. Rozumiem cię, wiem że wciąż cię to boli, tak jak ja każdego dnia próbuję sobie wybaczyć to, jak cię potraktowałem, ale nie umiem, bo ty mi nie chcesz wybaczyć. Jak mam sobie przebaczyć, kiedy kobieta, na której zależy mi jak na żadnej innej, nie potrafi tego zrobić. Co mogę jeszcze powiedzieć? Przepraszam? To słowo ma zbyt słaby wydźwięk, nie jest w stanie opisać tego jak bardzo jest mi przykro, jak bardzo chciałbym ci wynagrodzić cały ból, którego przyczyną byłem ja.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, że tak to go męczy. W sumie miał trochę racji, bo mnie też to męczyło, ale nie wiedziałam, że jego aż tak bardzo. O ile mi wiadomo, Ed nie miał nikogo odkąd ze sobą zerwaliśmy, a ja mam Zayna.
Zayn, moje światełko w tunelu, nadzieja, że nie wszyscy faceci to skurwiele. Zayn był idealny, czasami zbyt idealny. Zawsze na pierwszym miejscu ma moje dobre samopoczucie i cierpliwie znosi moje złe humory. Poza tym potrafi skutecznie odwracać uwagę. Oczywiście zdarza nam się pokłócić, ale nigdy to nie jest nic poważnego.
Mój związek z Edem był nieco bardziej burzliwy. Owszem Sheeran jest słodki i bardzo romantyczny, ale nie boi się wyrazić własnego zdania, przez co często się kłóciliśmy i to całkiem na poważnie. Wiecie, rzeczy latały w powietrzu (głównie przeze mnie, bo Ed się nie odważył), wrzaski, że aż cała przecznica nas słyszy... taki trochę męczący związek dwojga ludzi, którzy są kompletnymi przeciwieństwami. Jednak to nie przeszkadzało nam w spotykaniu się. Naiwna siedemnastolatka, po uszy zakochana w dwudziestoletnim facecie, który cudownie śpiewa i gra na gitarze... Och, i te dłonie... Matko, Darcy! Ogarnij się!
A teraz zobaczyłam to z jego perspektywy i nie czułam się z tym lepiej.
- Ed ja... - zaczęłam.
- Nie wymagam od ciebie żebyś zaraz ze mną się przyjaźniła czy coś, bo nie mam do tego prawa, a nawet śmiałości, żeby cię o to prosić, ale czy mogłabyś mi chociaż przebaczyć? Dać temu odejść? Chcę iść do przodu, ale ta jedna sprawa nie daje mi spokoju. Możesz chociaż spróbować?
Westchnęłam ciężko, wstałam z podłogi, podeszłam do Sheeran'a i usiadłam obok niego.
- Beznadziejna sytuacja. - mruknęłam.
- Aż za bardzo. - odparł, po czym wyjął gitarę z futerału i zaczął na niej brzdąkać.
Po chwili usłyszałam pierwsze akordy "Cold Coffee".


Czułam łzy pod powiekami. To była nasza piosenka. Czasami kiedy się pokłóciliśmy, brał gitarę, siadał obok mnie i cicho śpiewał do mojego ucha "Cold Coffee". Pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Wszystkie wspomnienie powróciły. Wspólne wieczory spędzone w jego mieszkaniu na kanapie przed telewizorem, Ed gotujący kolacje, ja rysująca Eda podczas gry na gitarze... to wszystko sprawiło, że rozpłakałam się na dobre.
Potem, sama nie wiem jak to się stało, siedziałam na kolanach Eda, a on mnie ściśle obejmował. Całowaliśmy się. Znacie to uczucie, kiedy ogarnia was błogi spokój, a jednocześnie przemożne pragnienie, graniczące z obsesją? To właśnie czułam, jakbym przebudziła się z długiego snu. Tylko... jak to możliwe? Co on miał takiego w sobie, że moje ciało nie potrafiło mu się oprzeć?
- Nie powinniśmy... - mruknął Ed, odsuwając się. 
- Zamknij się i całuj mnie. - odparłam, przyciągając jego twarz do swojej.

* Perspektywa Katherine. *

Szczerze, to trochę się martwiłam co wyniknie z tej konfrontacji. Wiem, że Darcy jest ciężko przekonać do zmiany zdania, także jak się uprze, to nic jej nie ruszy. Z drugiej strony, Ed łatwo się nie poddaje. Prawdopodobnie jest to jedyna osoba, która może ją przekonać.
Minęła prawie godzina odkąd zamknęłam Darcy z Edem. Właśnie szłam sprawdzić jak im idzie, ale pierwsze co zauważyłam, gdy weszłam na korytarz na drugim piętrze, to to, że jest cicho. Zbyt cicho.
Szybko podeszłam do drzwi, przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi.
To co zobaczyłam, kompletnie mnie zamurowało.
Oni się obściskiwali! I to tak konkretnie!!!
Czekaj.
CZY ON WŁOŻYŁ JEJ RĘKĘ POD SPODNIE?!
- O MÓJ BOŻE!!! - krzyknęłam.
Jak na zawołanie, oboje się odwrócili w moją stronę.
- Czy ja wam w czymś nie przeszkadzam? - splotłam ręce na piersiach.
Ed chrząknął i podrapał się po karku, a Darcy jedynie uniosła brwi.
- Chciałam tylko żebyście się pogodzili, a nie robili cokolwiek wy tam robiliście.
- Jak widzisz, troszkę opacznie cię zrozumieliśmy. To się zdarza jak ktoś nie wyraża się wprost. - skomentowała Darcy.
- To i tak tego nie tłumaczy!
- "Tego"? Och Katherine, nie bądź taka nieśmiała i święcie oburzona. Przyznajmy sobie szczerze, robiłaś gorsze rzeczy. I nazywaj rzeczy po imieniu. Palcówka, Kath. To nic strasznego. - zakończyła niemal szeptem, po czym zaśmiała się głośno.
- A chociaż przez chwilę pomyślałaś o tym, co się stanie jak Zayn się dowie?
- A kto powiedział, że się dowie?
- Ja nie mam zamiaru cię z tym kryć. Jak mnie spyta wprost, to powiem mu prawdę.
- Dziewczyny... - wtrąci się Ed.
- Zamknij się! - krzyknęłyśmy jednocześnie.
- Okeey. - uniósł dłonie w geście poddania.
- Co wyście sobie myśleli?! - krzyknęłam.
- Nic. W takich momentach się nie myśli, tylko czuje. - odparła nonszalancko Darcy.
- Darcy, nie wkurwiaj mnie!
- Ja cię wkurwiam?! No sorry, ale to nie ja się wszędzie wpierdalam i użalam się nad sobą, bo facet mnie zdradził. - otarła wyimaginowaną łzę spod oka. - To takie smutne, że aż żałosne.
Byłam w szoku.
- Hmm... Nie wiedziałam, że tak to odbierasz. - pokręciłam głową. - Cóż, skoro tak bardzo ci to przeszkadza, zabiorę swoją "żałosną" osobę stąd i nie będę ci przeszkadzać. - odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę wyjścia.
- Katherine... - zaczęła Darcy.
- Jeśli chodzi ci o torebkę, znajdziesz ją w szatni. Eddie pokaże ci gdzie. Cześć wam. - mówiąc to, opuściłam pomieszczenie.
Kiedy myślałam o katastrofalnych skutkach mojego wtrącania się, w życiu nie wyobrażałam sobie tego. To było po prostu tak nie realne, że aż chore.
W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego jak wrócić do domu.

Wchodząc do domu nie myślałam o niczym, robiłam wszystko mechanicznie, także nawet nie zauważyłam Nialla w samych bokserkach, stojącego centralnie przede mną.
- Ehm... Hej? - spytał uśmiechając się niemrawo.
Skwitowałam to tylko uniesieniem brwi i minęłam go, a potem zauważyłam Megan w koszulce Nialla i...
- Czy wszyscy wokół mnie muszą uprawiać seks?! - krzyknęłam i wbiegłam po schodach na górę.
- My nie... - usłyszałam za sobą głos Meg.
Zatrzymałam się i częściowo się odwróciłam.
- Och, proszę cię! Tylko mi nie wmawiaj, że nagle wszystkie twoje ubrania trafiły do prania i dlatego masz na sobie koszulkę Niallera, a jemu było gorąco i chodzi niemal nago.
- No może nie tak, ale...
- Nie kończ. - uniosłam dłoń jakbym chciała ją powstrzymać. - Pozostaw mnie w tej błogiej nieświadomości.
- Okey, jak sobie chcesz. - odparła i wzruszyła ramionami.
- A tak w ogóle, gdzie Al i Gabe? - spytałam.
- Stwierdzili, że mają coś zarąbiście ważnego do załatwienia na mieście i poszli sobie. - powiedziała Megan.
- Albo raczej pojechali, bo wzięli Maserati. - dodał Niall.
- Nie poprawiaj mnie.
- No co, taka jest prawda.
- Jesteś beznadziejny. - stwierdziła Meg i poszła w stronę kuchni.
- Ja? Beznadziejny? Niby jak?
Matko! Dlaczego mi się to przytrafia?! Muszę gdzieś wyjść, inaczej zeświruję.

Z braku lepszego pomysłu, postanowiłam wyjść do klubu. Dla zabicia czasu, całkowicie skupiłam się na przygotowaniu się do wyjścia. Zajęło mi to prawie cztery godziny, ale skutecznie odwróciło uwagę. Ubrana w elegancką sukienkę [LINK], dopieszczona z każdej strony, założyłam płaszcz i zeszłam na dół.
W salonie zastałam Alana z Gabem grających na konsoli.
- Wybierasz się gdzieś? - spytał się Al.
- Wychodzę na miasto.
- Sama? - zdziwił się Gabe.
Było powszechnie wiadomo, że na wypady zazwyczaj chodziłam z Darcy, ale dzisiaj... Zresztą sami wiecie jak jest.
- Tak, sama i nie powinno cię to w ogóle obchodzić. - odparłam zgryźliwie i wyszłam z salonu. - Nie wiem, kiedy wrócę.
Wyszłam z domu, wsiadłam do windy i zjechałam nią do holu. Miałam zamiar trochę zabalować, dlatego zadzwoniłam po taksówkę. Dziesięć minut później zjawiła się taksówka, co jak na londyńskie standardy było dość szybko, zważywszy na to, że mamy piątkową noc i o tej porze ruch jest wzmożony.
- To gdzie jedziemy? - spytał uprzejmie kierowca.
- Do jakiegoś dobrego klubu. Zna pan jakiś? - spytałam.
- Dość często wożę ludzi do Funky Buddha. Ponoć to dobry klub.
- To niech będzie Funky Buddha. - odparłam.
Szczerze, to nigdy nie byłam w tym klubie, ale w tej chwili było mi obojętne gdzie pójdę.
Po mniej więcej dwudziestu minutach dojechałam na miejsce. Zapłaciłam za kurs, życzyłam taksówkarzowi dobrej nocy i ustawiłam się w kolejkę przed  klubem. Po tym jak przestałam w kolejce chyba wieczność, w końcu weszłam do środka. Wnętrza były urządzone stylowo i ze smakiem.
Podeszłam do szatniarza, u którego zostawiłam płaszcz, po czym poszłam prosto do baru i usiadłam na wolnym stołku. W tle przyjemnie dudniła muzyka, a wszyscy dobrze się bawili. Muszę przyznać, niezłe miejsce.
- Co podać? - spytał uśmiechnięty barman.
- Mogłabym prosić kartę alkoholi?
- Oczywiście. - podał mi kartę.
- Hmm... - zamyśliłam się. - To na początek poproszę "Funky Lady".
- Otworzyć rachunek?
- Tak.
- Będzie pani płacić kartą czy gotówką?
- Kartą.
- Poproszę kartę.
Położyłam kartę na ladzie i przesunęłam nią po blacie, lekko się przy tym uśmiechając.
Kilka minut później pojawił się przede mną mój drink. Wypiłam troszeczkę i był naprawdę dobry. Zestawienie soku z limonki z truskawkami... obłęd.
Pierwszą godzinę spędziłam w niemrawej atmosferze. Przystawiał się do mnie jakiś facet po trzydziestce. Może nie wyglądał najgorzej, jednak tak bardzo cuchnęło od niego potem, że myślałam, że zaraz zacznę haftować. W każdym bądź razie miał tak beznadziejne teksty na podryw, a to w połączeniu z jego całą osobą stanowiło bardzo odpychającą mieszankę.
- Pocałuj mnie jeśli się mylę, ale masz na imię Bernadette.
Nie no serio? Ten wieczór nie mógł być gorszy.
- Och, skąd znałeś moje imię? - zrobiłam zaskoczoną minę. - To po prostu niewiarygodne.
- Naprawdę tak masz na imię?! - zdziwił się.
- Tak. Nazywam się Bernadette Constanza De La Rosa. - uśmiechnęłam się krzywo i wróciłam do picia mojego drinka.
- Felix. - przedstawił się.
- Aha.
Przez chwilę zapadło milczenie i już myślałam, że da mi spokój, ale znowu się odezwał.
- A masz chłopaka? - spytał.
- To jakieś przesłuchanie?
- Nie, ale masz chłopaka?
- No mam i co w związku z tym?
- To teraz możesz mieć mężczyznę.
- Którym jesteś ty?
- No oczywiście, że ja.
Boże, widzisz a nie grzmisz!
- A twój chłopak jest tutaj? Co robi? Bo ja zajmuję się funduszami hedgingowymi.*
- Mój chłopak jest seryjnym zabójcą. Zabija ludzi za pieniądze. - odwróciłam się do barmana. - Mogę poprosić Waikiki? - znów spojrzałam na tego typka. - Hmm... Ostatnio planował w coś zainwestować. Masz wizytówkę?
Jego mina była bezcenna. Wtedy też zauważyłam Liama. Szedł z zamyśloną miną w stronę baru, ale jeszcze mnie nie zauważył. To była moja jedyna szansa żeby uwolnić się od tego typa.
Szybko wstałam ze stołka i niemal rzuciłam się Liamowi na szyję.
- Cześć kochanie. - zawołałam głośno i mocno wtuliłam się w Payne'a.
Był nieźle zaskoczony, ale odwzajemnił uścisk.
- Jestem Bernadette, a ty moim chłopakiem, seryjnym zabójcą. - szeptałam mu gorączkowo do ucha. - Błagam cię, ratuj mnie, bo przy barze jakiś palant nie daje mi spokoju. - odsunęłam się troszeczkę i spojrzałam mu w oczy. - Zrobisz to dla mnie?
Liam skinął nieznacznie głową po czym pocałowałam go przelotnie w kącik ust. Następnie podeszłam z Liamem do baru, gdzie siedział ten Felix.
- To mój chłopak, Kastiel. - uśmiechnęłam się słodko.
- Emmm... - zaciął się Felix, a jego mina zrzedła. - Hmm... Miło mi cię poznać.
Interwencja Payne'a okazała się bardzo skuteczna i momentalnie facet dał mi spokój.
Liam zaprezentował się jako idealny kandydat na wybawcę dam w opałach, a w roli seryjnego zabójcy sprawdził się zadziwiająco dobrze. Nawet jego wygląd idealnie pasował. Czarne rurki nisko wiszące w kroku, czarne martensy, zwykły biały T-shirt i czarna, skórzana kurtka. Do tego kilkudniowy zarost. Normalnie seks bomba. O matko! Czy ja tak właśnie pomyślałam o moim przyjacielu? Cóż, upiłam się.
- Pani drink. - powiedział barman.
Szybko wzięłam swój napój i napiłam się troszkę.
- Chodź do mojego boksu. - powiedział cicho do mojego ucha Payne.
- Jasne. - odparłam i zwróciłam się do barmana. - Będziemy w boksie...
- Numer dwanaście. - dodał pomocnie Payno.
- Właśnie, także zamówienia wpisuj na mój rachunek.
- Nie trzeba. - sprzeciwił się Liam.
- Cicho, ja dzisiaj stawiam.
- No dobra. - odparł z rezygnacją, po czym poszedł ze mną do boksu.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, którą przerwałam śmiejąc się głośno.
- Co? - spytał zdziwiony brunet.
- Nic, po prostu ten facet wkurwiał mnie od prawie godziny, a potem jak na zawołanie zjawiłeś się ty w momencie, kiedy cię potrzebowałam. To było coś, także dziękuję ci.
- Nie ma za co. Od czego ma się przyjaciół.
- Przyszedłeś sam czy gdzieś tu jest Danielle? - zmieniłam temat i zaczęłam rozglądać się dookoła.
- Nie ma jej tu. Przyszedłem sam. My... - westchnął ciężko. - My zerwaliśmy ze sobą.
- To straszne! Co się stało? - zmartwiłam się nie na żarty.
Liam i Danielle stanowili bardzo dobraną parę, a to że rozstali się po raz drugi, chociaż niedawno się zeszli, bardzo mnie zdziwiło.
- Stwierdziła, że ciągle mamy ten sam problem co kiedyś. Nie mamy dla siebie w ogóle czasu i to dla niej jest męczące i zerwała ze mną.
- Nieciekawie. - skomentowałam jego wypowiedź, nie bardzo wiedząc co innego mogłabym powiedzieć.
- A ty co tutaj robisz? - spytał.
- Pokłóciłam się z Darcy i stwierdziłam, że mam ochotę się upić.
- O co poszło?
- Powiedzmy, że o różnice w spojrzeniu na pewne sprawy.
- Rozumiem. - mruknął. - No to musimy się upić. - powiedział i przywołał gestem kelnerkę.
- W czym mogę pomóc?
- Poprosimy sześć shot'ów Funkybuddha i... - Liam spojrzał na mnie. - Coś jeszcze?
- Dwa razy Tequila Sunrise.
- Właśnie. - poparł mnie.
Po chwili kelnerka się oddaliła, a my zaczęliśmy rozmawiać o różnych bzdetach.
Bawiliśmy się całkiem nieźle. Wraz ze wzrostem poziomu alkoholu we krwi, zabawa rozkręcała się coraz bardziej. Trochę tańczyliśmy, dużo się śmialiśmy i przekomarzaliśmy. Czuliśmy się bardzo swobodnie. Do czasu.
Właśnie puścili jakąś wolną piosenkę, a ja się święcie upierałam, że to moja ulubiona i koniecznie musimy zatańczyć. W końcu po długich namowach się zgodził.
Rozpoczęliśmy powolny taniec ściśle do siebie przylegając. Oparłam głowę na klatce piersiowej Liama, a on oparł podbródek na moje głowie.
Czułam się tak dobrze, w odróżnieniu od kilku ostatnich tygodni. Odsunęłam się troszeczkę z zamiarem powiedzenia mu czegoś, ale gdy spojrzałam na jego twarz, wszystkie słowa wyparowały, za to całą moją uwagę pochłonęła jego twarz. Piwne oczy, lekko przymknięte jakby w poczuciu błogości. Pełne usta w kolorze malin wygięte w uśmiechu. Zarost sprawiający, że świrowałam. Jednak moją największą uwagę przyciągały usta i wiedziona jakąś dziwną myślą, jakby nie moją, pochyliłam się i pocałowałam go w nie. Z początku Liam sprawiał wrażenie zaskoczonego, a potem odwzajemnił pocałunek, pogłębiając go.
Czułam jak budzi się we mnie pożądanie i w żaden sposób nie chciałam przerwać tego, co działo się między nami.
Liam odsunął się troszeczkę.
- Chodźmy stąd. - powiedział patrząc mi głęboko w oczy, a ja tylko skinęłam głową.
Szybko zabraliśmy swoje rzeczy, ja uregulowałam rachunek i już nas nie było.
Droga do mieszkania Payne'a zleciała nam dość szybko. Ledwo weszliśmy do mieszkania, a już zaczęliśmy się całować, jednocześnie gorączkowo się rozbierając. Chwilę później wylądowaliśmy w jego sypialni niemal nadzy.
Napięcie było wyczuwalne w całym pokoju.  Gorączkowe ruchy, ciało przy ciele, nieustające jęki, niezłomne dążenie do zaspokojenia... Tak w wielkim skrócie można opisać to co się działo w zaciszu mieszkania Liama.
Gdy było po wszystkim leżeliśmy obok siebie ciężko oddychając.
- O Matko! - zaśmiałam się wciąż dysząc. - Musimy kiedyś to powtórzyć.
- Koniecznie. - odparł Liam uśmiechając się szelmowsko. - Co powiesz na rundę drugą?
- Teraz? - Li skinął głową. - Czemu nie. - odparłam i odwróciłam się do niego i pocałowałam go tuż pod uchem. - Ale teraz będzie znacznie pikantniej. - szepnęłam i przygryzłam mu płatek ucha.
I uwierzcie mi - było.

_________________________________
Fundusz hedgingowy – rodzaj instytucji finansowej pobierającej opłatę za zarządzanie powierzonym kapitałem, w którym dokonuje się kupna i krótkiej sprzedaży papierów na rynku kapitałowym w celu ograniczenia ryzyka wahań cen obejmujących swoim zasięgiem cały rynek dla maksymalizacji zysków.
_______________________________________________________
W końcu skończyłam rozdział!!!
Na wstępie chciałam przeprosić za to opóźnienie, ale przy tym rozdziale miałam straszny problem z weną.
Mam nadzieję, że chociaż w niewielkim stopniu zrekompensuje wam to długość rozdziału.
Czytasz - komentuj.
Kolejny rozdział powinien pojawić się przed 28 maja.
Do następnego rozdziału.
_______________________________________________________________________

29.05.14r.
Niestety nie udało mi się dodać rozdziału, a teraz przez kilka dni mnie nie będzie, także postaram się dodać nowy rozdział jak najszybciej.

Buziaki. xx
~ unromanticgirl

poniedziałek, 31 marca 2014

Konfrontacja i zapomnienie.

Połowa stycznia przeminęła w miarę spokojnej atmosferze. Ja i Harry unikaliśmy się jak mogliśmy. Wszyscy raptem zainteresowali się tym jak czuję. Prawie codziennie dzwonił do mnie Alan, co kilka dni Gabriel. Moja biologiczna matka dostała niemal zawału, jak się dowiedziała o wypadku (tu podziękowania dla taty, geniusza). Naprawdę można tu było dostać pierdolca. Pewnie dlatego tyle czasu poświęcałam pracy.
Jedyną osobą, która ze mną się nie patyczkowała, była Darcy. Nadal miała mi za złe to, że kryłam Harry'ego, ale tak poza tym to było nawet okey. Spędzałyśmy ze sobą sporo czasu, rozmawiając, tylko ona i ja, tak jak kiedyś.
Jedną z najdziwniejszych rozmów, jakie odbyłyśmy z Darcy, to ta, kiedy zrobiłyśmy sobie babski wieczór, tylko my dwie. Nialla i Megan nie było i nie mieli wracać na noc, także miałyśmy pełną swobodę.
Siedziałyśmy w mojej sypialni, powoli sącząc białe słodkie wino.
Nagle wpadło mi do głowy bardzo głupie pytanie, ale nie krępowałam się go zadać.
- Darcy?
- Hyh? - mruknęła.
- Czy ty kiedyś całowałaś się z Michaelem?
Parsknęła śmiechem.
- Nie no ty to zadajesz zabójcze pytania. - upiła łyk wina. - Jednak odpowiedź na twoje pytanie brzmi: tak.
- Serio?! Nie mogę sobie tego wyobrazić. - mruknęłam.
- W sumie to nie było tak źle. Swoją drogą, facet nawet nieźle całuje. - poruszyła sugestywnie brwiami. - Ale to nie to samo, kiedy całuję się z Zaynem. Nigdy bym tego nie przypuszczała, ale jak Zayn mnie całuje, czuję te tak zwane motyle w brzuchu. - nakreśliła cudzysłów w powietrzu.
Uśmiechnęłam się, a kiedy spojrzała na mnie, zaczęłam pić wino, nie patrząc na nią.
- Czekaj, czekaj. Ty też się z nim całowałaś, prawda?
- Oj no tak, ale to było strasznie dawno temu.
- Jak dawno?
- Na samym początku naszej przyjaźni. Chcieliśmy się upewnić, że to tylko przyjaźń, a nie coś więcej.
- I nie było?
- Proszę cię. Powiedziałam mu, żeby mi obiecał, że nigdy więcej tego nie zrobimy. Boże, to było jakbym całowała własnego brata.
- Ty to masz porównania. - zaśmiała się.
Kolejną taką osobą był Nick. W sumie to pewnie dlatego, że był z poza kręgu. Był neutralny i bardziej obiektywny. Wieczorne rozmowy z nim na Skypie bardzo mi pomagały. Rozmawialiśmy o szkole, plotach w mieście, jego dziewczynie, wspólnych znajomych i wielu innych bzdetach, ale nigdy o Hazzie, co dawało mi swoiste poczucie komfortu.
Poza tym zaczęłam sporo czasu spędzać w fundacji założonej przez dziadka, a tam widywałam się z Edem.
Bardzo dobrze mi się z nim rozmawia. Potrafi słuchać, nie ocenia cię i podniesie na duchu. To głównie z nim rozmawiałam o zerwaniu z Harrym. To właśnie on poradził mi żebym przelała swoje uczucia na papier, w formie piosenek. Było to naprawdę pomocne, bo pozwalało oczyścić umysł, przewartościować pewne sprawy, a o innych zapomnieć.
Siedzieliśmy na podłodze w jednej z sal w fundacji. Przed chwilą skończyły się zajęcia z podopiecznymi fundacji, w których wraz z Edem braliśmy udział.
- To jak się dzisiaj czujesz? - spytał brzdąkając leniwie na gitarze.
- Zadaj jeszcze raz to pytanie, a rozwalę ci gitarę.
- Mhm, czyli w bojowym nastroju. - skwitował to uśmiechem.
- Mi na pewno nie jest do śmiechu.
- Czas upływa... zaciera ślady... tylko... ty decydujesz co się wydarzy. - mruknął.
- To ma być nowa piosenka?
- Nie, tylko mówię ci jak jest. - westchnął i przejechał palcami po strunach. - Minął już prawie rok, a ona nadal praktycznie nie chce ze mną rozmawiać. Wcale się jej nie dziwię, bo zrobiłem najgłupszą rzecz jaką mogłem zrobić. Najpierw sam spieprzyłem sprawę, a potem pozwoliłem jej odejść.
- Dlaczego?
- Dlaczego wszystko spieprzyłem? Nie wiem, nie wiem co wtedy strzeliło mi do głowy. Dlaczego pozwoliłem jej odejść? Bo wiedziałem, że mi nie wybaczy.
- Mogłeś spróbować zawalczyć o was.
- Za późno o tym pomyślałem, a potem ona zaczęła spotykać się z Zaynem i są razem szczęśliwi.
- Fakt, są ze sobą szczęśliwi, nawet bardzo. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. - Może nie było wam pisane, ale na pewno czeka gdzieś na ciebie ta jedyna. Ale przynajmniej możesz widywać Darcy, kiedy wszyscy się spotykamy.
- I to tylko dlatego, że nie powiedziała Zaynowi, że to ja ją tak zraniłem. Inaczej pewnie miałbym niezłe limo pod okiem i przestałbym być zapraszany na wspólne wypady na kręgle czy coś.
- Czekaj. Dar wścieka się na mnie, że kryję Harry'ego, kiedy ona robi dokładnie to samo w stosunku do ciebie.
- No ja jej nie zdradziłem akurat, tylko... sama wiesz co zrobiłem. Jednak trochę masz w tym racji. Do Harry'ego nikt nie ma pretensji o wasze zerwanie, a ja nie zostałem wykluczony z kręgu znajomych. - westchnął. - Ale nie złość się na nią. Martwi się o ciebie, chociaż może okazuje to w niecodzienny sposób.
- Dzięki Ed. Naprawdę bardzo mi pomogłeś. - uśmiechnęłam się delikatnie i przytuliłam go. - Dobry z ciebie przyjaciel.
Po chwili coś sobie uświadomiłam i naprawdę się dziwiłam, że wcześniej nie skojarzyłam faktów.
- Ta piosenka, do której teledysk pojawił się w listopadzie... Give me love... To o Darcy, prawda?
- Tak. Mimo, że napisałem ja znacznie wcześniej, to jest ona o niej i tak pozostanie.
Półgodziny później byłam w mieszkaniu. Jak zwykle było w nim tłoczno, tak jakby to był dom schadzek czy coś. Zanim Niall i Megan nie zaczęli tu mieszkać, było tu całkiem pustawo, a teraz ciągle ktoś jest w domu. Z jednej strony, to dobrze, bo nie jestem sama, ale z drugiej, to nie ma tu ani chwili spokoju. No chyba, że zamknę się w pokoju.
W salonie Niall i Zayn grali na konsoli, zajmując przy okazji całą kanapę. Z boku, na fotelu, z nosem w książce siedziała Megan. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się i wróciła do czytania. W kuchni Louis, Eleanor i Darcy piekli coś, chyba babeczki. Chociaż można powiedzieć, że to El piekła babeczki, bo Lou i Dar jak zwykle udawali, że coś robią, ale taki już ich urok. Za to przy stole siedział Michael razem z Toni, przeglądali zdjęcia z ostatniej sesji i wybierali najlepsze. Brakowało tylko Liama i Danielle. Och, no i wroga publicznego numer jeden - Harry'ego. Jak się dowiedziałam, Liam i Dan pojechali na zakupy po rzeczy do ozdabiania babeczek, a Harry wykręcił się od przyjścia tym, że ma coś pilnego do załatwienia. Mogę się założyć, że ta sprawa ma blond włosy i cholernie działa mi na nerwy. Ale to już nie mój problem.
Z braku niczego lepszego do roboty, poszłam do siebie do pokoju, gdzie się przebrałam [LINK], po czym włączyłam laptopa i zalogowałam się na skype'a. Chwilę później usłyszałam dźwięk nawiązywania połączenia i po zatwierdzeniu, na ekranie pojawiła się twarz Nicka.
- Nick! - ucieszyłam się na jego widok. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Taa, zaledwie 3 dni temu. - mruknął.
- Coś się stało? - skinął głową. - Niech zgadnę. Chodzi o Paulinę.
- Zerwała ze mną.
- Och, Nick. Tak mi przykro.
- Może by mnie to tak mocno nie zabolało, gdyby nie to, że zerwała ze mną na studniówce, a potem obściskiwała się z Ernestem.
- Fakt, nieciekawie. Ale jakoś się trzymasz, prawda?
- Jakoś na pewno. Chociaż czuję się jak jakiś idiota. - westchnął ciężko. - Masakra.
- Wcale nie jesteś idiotą. Skoro zerwała, to znaczy, że nie potrafiła dostrzec skarbu, który posiadała, a Ernest to imbecyl pokroju Igora, także sama na własne życzenie pakuje się w bagno.
- Też tak myślę, ale jakby nie było nie chcę, mimo wszystko, żeby coś złego się jej przytrafiło.
- To oczywiste, skoro ją kochasz, ale... - ale nie zdążyłam dokończyć, bo ktoś wszedł do mojej sypialni.
- Katherine, chodź na babeczki. - zawołała Eleanor. - Ou, przeszkodziłam w czymś? - uśmiechnęłam się do niej. - Przeszkodziłam? To... już mnie nie ma. - odwróciła się i miała już wyjść, ale się zatrzymała. - Tylko przyjdź, bo zaraz ich nie będzie.
- Pewnie. Zaraz będę. - zaśmiałam się.
- Kto  to? - spytał Nick.
- Eleanor.
- Ładna. - stwierdził.
- I zajęta. - dodałam.
- To było do przewidzenia. No nic, będę kończyć.  Muszę dokończyć referat, a na ciebie czekają babeczki. Cześć i dzięki za rozmowę.
- Nie ma za co. Pa. - powiedziałam i zakończyłam połączenie.
Miałam właśnie wyłączyć laptop, ale pokazał się komunikat słabej baterii, dlatego podłączyłam go do ładowarki i zeszłam na dół.
Na dole przywitał mnie iście sielski obraz. Wszyscy siedzieli w salonie, zajadając się babeczkami, rozmawiając i się śmiejąc. Uśmiechnęłam się na ten widok. Oni byli szczęśliwi i to sprawiało, że moje skołatane serce mniej bolało. To dawało mi nadzieję, że moje szczęście też gdzieś na mnie czeka.
Moje pozytywne myśli rozwiały się momentalnie, gdy zobaczyłam, że wśród osób zebranych w salonie, pojawił się Harry i to nie sam. Była z nim Taylor. Z trudem przełknęłam ślinę. Jak on śmiał, do mojego domu przyprowadzić tą zdzirę. Do mojego domu! Cholera!
Chciałam się wycofać, wrócić na górę, ale nie jestem tchórzem, nie pozwolę sobie na słabość. Jednak siedzenie z nimi w salonie... kiedy miałam ochotę ją wyciągnąć za kudły i przypierdolić jej głową o ścianę... to nie był najlepszy pomysł. To dla mnie za wcześnie, żeby z nimi normalnie siedzieć bez myślenia jak obdzieram ich ze skóry, siekam na kawałki, rzucam na pożarcie psom, a potem spalam pozostałości.
- Katherine, chodź do nas. - zawołał Michael. - Trochę nas dużo, ale jakoś się pomieścimy. Najwyżej siądziesz mi na kolanach, ale Toni nie będzie miała nic przeciwko, prawda?
- Jasne, że nie. - uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.
Nie mając innego wyboru, usiadłam na kolanach Michaela. W salonie znów rozpoczęły się rozmowy, a ja milczałam patrząc przed siebie w zamyśleniu.
- Spokojnie Katy. - szepnął mi do ucha Mike. - Wszystko będzie dobrze tylko rozluźnij się. - na potwierdzenie swoich słów złapał mnie za dłonie, które okazały się być zaciśnięte w pięści.
Nie wiem, jak miałam się rozluźnić, skoro mój były siedział w moim salonie z dziewczyną, z którą mnie zdradził i która jest jego aktualną dziewczyną. Żadna z tych rzeczy nie sprawia, że czuję się mniej spięta.
- Wybaczcie na chwilę. - powiedziałam cichym, spokojnym głosem, mimo że w środku aż gotowałam się ze złości.
Wyszłam z salonu i poszłam prosto do kuchni. Tam nalałam sobie szklankę wody i upiłam jej trochę, jednak ręka tak mocno mi drżała, że szklanka wypadła mi z dłoni i z głuchym dźwiękiem rozbiła się na kawałki uderzając w podłogę. Wzdrygnęłam się, kiedy szkło i woda rozbryznęły się na wszystko wokół, w tym na mnie.
- Cholera. - mruknęłam i schyliłam się żeby pozbierać szkło.
- Katherine, wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą głos Liama.
- Tak, tylko... Au, rozbiłam szklankę. - włożyłam skaleczony palec do ust.
- Zostaw. Ja to pozbieram. - podszedł do mnie i zabrał się za zbieranie.
- Nie trzeba, poradzę sobie. - odparłam.
- Zostaw to mnie. Ty po prostu ochłoń.
- Jak sobie chcesz. - mruknęłam i nalałam sobie kolejną szklankę wody.
- Tylko tej już nie rozbij.
- Przecież nie... - spojrzałam w dół i zauważyłam, że nadal drży mi ręka. - Och, okey. - burknęłam i odstawiłam szklankę do zlewu.
Usiadłam przy kuchennej wysepce, po czym splotłam dłonie na blacie.
- Zobaczysz, niedługo wszystko wróci do normy, tylko daj sobie trochę czasu.
- Obyś miał rację, Liam, bo kolejnego rozczarowania nie zniosę.
- Ehem. - mruknął ktoś stojący w progu kuchni. - Katherine, mogłybyśmy porozmawiać? W cztery oczy. - spojrzała wymownie na Liama.
- To ja może wrócę do salonu. - Payne zerknął na mnie i wyszedł szybko z kuchni, a ja patrzyłam za nim morderczym wzrokiem.
Moje wsparcie moralne właśnie zwiało w popłochu. To naprawdę pocieszające.
- Chciałaś ze mną rozmawiać, to mów. - chciałam sprawić wrażenie jak najbardziej spokojnej, chociaż wewnątrz wcale taka nie byłam i wyobrażałam sobie tysiące sposobów na to, jak mogłabym ją zabić.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tutaj jestem. Gdybym wiedziała, że idziemy do twojego mieszkania, to na pewno bym odmówiła Harry'emu, ze względu na ciebie i to co łączyło cię z Harrym. Uwierz mi, naprawdę  nie wiedziałam, że idziemy tutaj. Powiedział mi tylko, że idziemy zobaczyć się z jego znajomymi. - kajała się Taylor, robiąc słodką, niewinną minkę.
Muszę przyznać, że była niezłą aktorką. Mogłabym jej niemal uwierzyć, no właśnie niemal.
- Słuchaj Taylor. Nie lubię cię i nie będę tego ukrywać. Nie tylko dlatego, że ukradłaś mi chłopaka, spałaś z nim, wiedząc, że on ma dziewczynę. Nie możesz udawać, że o tym nie wiedziałaś, bo praktycznie każdy wie, że ze mną chodził, a jeśli aż tak mało jesteś poinformowana, to powinnaś zauważyć, że był ze mną na pieprzonym afterparty. Dlatego nie graj takiej niewinnej i wiecznie pokrzywdzonej przez los. Udawaj sobie, że nie wiedziałaś, że idziecie do mnie. Nie będę ci tego bronić, ale mnie nie oszukasz, bo wiem, że sprawia ci chorą satysfakcję patrzenie na mój ból.
- Ale... - Swift wyglądała na święcie oburzoną.
- Ciesz się nim póki możesz, bo skończysz na bruku, sama i zapewne napiszesz kolejną beznadziejną piosenką. A teraz wybacz, ale nie mam zamiaru tracić czasu na taką szmatę jak ty. - powiedziałam i wstałam z krzesła, po czym skierowałam się do wyjścia, ale zatrzymałam się w progu. - Jak znów zejdę na dół, ma cię tu nie być i nie waż się nigdy więcej pojawić się w moim domu, bo wtedy inaczej porozmawiamy, a wydaje mi się, że lubisz własne włosy. - po tych słowach wyszłam z kuchni i poszłam na górę.
W swoim pokoju padłam na łóżko, po czym wzięłam telefon i zadzwoniłam.
- Halo?
- Eddie, co powiesz na kręgle?
- Błagam cię tylko nie Eddie, wiesz jak tego nie lubię.
- To sprawia, że tym bardziej lubię tak cię nazywać. To idziesz czy nie?
- Tylko my czy ktoś jeszcze?
- Nie wiem, będę musiała zejść na dół i spytać pozostałych, kto ma ochotę na kręgle.
- Dobra, wchodzę w to.
- Za półgodziny w Riley's?
- Mi pasuję. Do zobaczenia.
- Pa.
Poszłam do garderoby, szybko się przebrałam [LINK] i zeszłam da dół.
- Idziemy na kręgle? - spytałam.
- Ale... że... teraz? - spytał Lou.
- Nie, jutro. Oczywiście, że teraz Sherlocku!
- Z chęcią. - stwierdził Zayn.
- To ja też idę. - dodała Darcy.
- To my... - Lou spojrzał na Eleanor, która skinęła głową. - też idziemy.
- Ja odpadam. Mam jutro egzamin i muszę się uczyć, a i tak sporo czasu przesiedziałam z wami salonie. - odparła Megan. - Ale ty Niall się nie krępuj.
- Na pewno? - upewniał się Niall.
- Tak.
- No to ja też z wami pójdę. - zdeklarował się Nialler.
- Ja bardzo chętnie pójdę. - powiedział Liam. - A ty Danielle?
- Mam wcześnie próbę, także ja też z wami nie pójdę.
- Szkoda, będzie nam ciebie brakowało w składzie. - uśmiechnęłam się.
- Beze mnie też wygracie. - zaśmiała się.
- Może. - uśmiechnęłam się szelmowsko. - A może nie. W każdym bądź razie, zostaliście tylko wy. - wskazałam na Michaela i Toni. - Nie róbcie mi tego i błagam was chodźcie, bo nie będzie z kim grać. - usłyszałam zbiorowy pomruk oburzenia. - Miałam na myśli składy. To idziecie?
- Czemu nie. - stwierdziła Toni.
- No. - dodał Michael.
- W takim razie ustalone. - klasnęłam w dłonie. - No to zbierać swoje szanowane i jedziemy.
Pojechaliśmy na dwa samochody. Jeden prowadziłam ja, a drugi Michael. Droga nie była długa, także zaraz byliśmy na miejscu.
- Kiedy miałaś na myśli składy, to mówiłaś o dwóch, prawda? - spytała Darcy.
- Tak, a co? - odparłam wiedząc do czego pije.
- Skoro jest nas dziewięcioro, to jak ty chcesz mieć równe składy? Och, chyba, że jest ktoś jeszcze.
- Eddie na nas czeka. - uśmiechnęłam się.
- Ty zdrajco! - mruknęła mrużąc oczy.
- Nie możesz się na niego wściekać do końca życia.
- Właśnie, że mogę i to zrobię.
- Ale z ciebie uparciuch.
- Taki sam jak z ciebie.
- To szanse są wyrównane. - westchnęłam. - Idźcie, a my zaraz z Darcy do was dołączymy. - popatrzyłam wymownie na pozostałych, a oni wzruszyli ramionami i weszli do kręgielni.
Przez chwilę stałyśmy tylko i patrzyłyśmy na siebie.
- Myślałam, że rozumiesz to, że boli mnie i drażni przebywanie z Edem. Po prostu nie jestem gotowa mu tego darować.
- Dar, minął niemal rok. Co on musi jeszcze zrobić, żebyś mu w końcu wybaczyła? Pochlastać się? Wiesz, to trochę radykalny sposób. Jakby nie było, on jest moim przyjacielem, twoim kiedyś też był. Po prostu baw się dzisiaj dobrze.
- Nie wiem, czy dam radę.
- Zrób to dla mnie. Mam kiepski dzień i muszę to jakoś odreagować. Zresztą, skoro ja dałam radę nie wydrapać Taylor oczu, a wiesz, że ta rana jest jeszcze świeża, to wierzę, że ty też dasz radę.
- Ed się z nią przyjaźni. - stwierdziła.
- Nie musisz mi tego przypominać.
- A ty nie musisz zmuszać mnie do spotykania się z nim na stopie towarzyskiej.
- Darcy proszę cię. Mój były, od niespełna trzech tygodni, był z laską, z którą mnie zdradził w moim mieszkaniu i musiałam z nią rozmawiać, bo ona ubzdurała sobie, że tak trzeba. - westchnęłam. - Mogłabyś zostawić swoje urazy do Eda tutaj, poza tym budynkiem i dobrze się bawić, a potem możesz wrócić do nienawidzenia Eda. Dobra?
- Tylko dzisiaj. - odparła, mierząc mnie groźnym wzrokiem. - Tak poza tym, to ja go nie nienawidzę, ja po prostu dostaję czegoś na kształt alergii w jego towarzystwie.
- Boże, nawet nie wiesz jak bardzo cię za to kocham. - mocno ją przytuliłam.
- No już nie praw mi komplementów, tylko chodź. - pociągnęła mnie za rękę do wejścia.
Oczywiście wszyscy dobrze się bawiliśmy, mimo że moja drużyna, w której skład wchodziły Darcy, Eleanor, Toni, ja i Liam (taki tam rodzynek), przegrywała. Poza tym nasza drużyna miała bardzo oryginalną nazwę - "Harem Liama", choć nazwa nie wyszła z jego inicjatywy, to jakoś mocno się nie wzbraniał przeciwko tej nazwie.
Byliśmy w połowie trzeciej tury, kiedy mój telefon zaczął głośno dzwonić. Odebrałam bez patrzenia kto to.
- Halo?
- Hej, siostra! Tęskniłaś za mną?
- Gabe! Oczywiście, że tak. Przecież bez ciebie zawsze jest nudno.
- Kłamczucha z ciebie, ale powiedzmy, że ci wierzę. - zaśmiał się. - Co to za krzyki w tle? - spytał.
- Och, jesteśmy na kręglach w Riley's i właśnie Darcy podratowała moją drużynę zdobywając Strike'a*.
- O, to nieźle. Co to się stało, że twoje drużyna przegrywa? Przecież umiesz świetnie grać.
- No tak, ale powiedzmy, że mam dzisiaj kiepską kondycję.
- Mhm... - mruknął.
- Tylko mi tu nie mrucz. Jest okey. Jeszcze "Harem Liama" zdoła wygrać, a wtedy "Samce" będą mogli się schować.
- Harem co? - zdziwił się.
- Oj, no bo w drużynie jest nas cztery i Liam, jako taka wisienka na torcie, także postanowiłyśmy się nazwać tak. Oryginalnie, co? - wyszczerzyłam się, chociaż mnie nie widział.
- Jak zawsze. No dobra, to ja już będę kończył. Trzymaj się siostra i nie daj im wygrać. Jesteś zbyt dobra w te klocki.
- Pa. - rozłączyłam się.
Odłożyłam telefon na stolik i wzięłam frytkę z koszyka.
- Kath, twoja kolej. - powiedziała Toni.
- Już idę. - powiedziałam wciąż przeżuwając frytkę.
Przyszykowałam się do rzutu, zrobiłam kilka kroków i kula poszła w ruch. Strąciłam osiem kręgli, a pozostało dwa. Najgorsze, że były one po przeciwnych stronach.
- Hahaha, Katherine ma Split'a**! W życiu tego nie zbijesz. - ryczał ze śmiechu Michael.
- Nie no, naprawdę podnosisz mnie na duchu.
- Takie było moje zamierzenie.
- Świnia. - pokazałam mu język. - Och, mam pomysł.
- Jaki?
- Jeśli zbije Split'a, to zrobisz coś dla mnie.
- A jeśli nie zbijesz?
- To... zrobię co będziesz chciał.
- Wszystko?
- Niech ci będzie wszystko.
- No to umowa stoi. - uścisnęliśmy sobie dłonie, a Toni zatwierdziła zakład.
Teraz najtrudniejsze pozostało dla mnie. Wiedziałam, że jeśli przegram, to Mike wymyśli coś tak obrzydliwego. Aż strach pomyśleć co. Pora skupić się na zadaniu.
Teoretycznie wiedziałam jak to zrobić, jednak w rzeczywistości było to trudne do wykonania. A co tam, raz kozie śmierć. Rzuciłam kulę celując w jeden z kręgli, które stały. Teraz pozostaje tylko modlitwa.
Kula była już niemal w rynnie, ale nagle odskoczyła i uderzyła z całej siły w kręgiel, który odrzuciło i potoczył się w stronę drugiego. Niestety musnął on jedynie drugi, tak, że tylko lekko się zachwiał.
- Nie! - krzyknęłam.
- Tak! - wydarł się zadowolony Michael.
A wtedy kręgiel się przewrócił. Normalnie mnie zamurowało, bo to było po prostu nieprawdopodobne.
Dziewczyny zaczęły piszczeć, Michael coś burczał, a chłopcy się śmiali. Miałam się obrócić, żeby zobaczyć minę Michaela, kiedy poczułam, że obejmują mnie czyjeś ramiona i zakrywają oczy.
- Co do cholery?! - mruknęłam.
Był to ewidentnie chłopak. Nieco ode mnie wyższy, prawdopodobnie umięśniony, wnioskując z klatki piersiowej, którą przyciskał do moich pleców. Potem poczułam perfumy. Bardzo charakterystyczne: cytryna, kakao, drzewo cedrowe, bergamotka i coś jeszcze, ale wiedziałam, że to Armani, a dokładniej Emporio Diamonds for Men. Skąd? Bo sama mu je kupiłam.
- Cześć, Gabe. - uśmiechnęłam się. - Możesz już zabrać te ręce z mojej twarzy.
- Och, skąd wiedziałaś? - spytał zdziwiony i zabrał dłonie z twarzy.
- Perfumy cię zdradziły. - obróciłam się i mocno go przytuliłam. - Tak dobrze cię widzieć!
- A ja to co? Sąsiad? - odwróciłam się i zobaczyłam Alana z wyciągniętymi ramionami.
- Alan! - krzyknęłam i skoczyłam na niego. - Boże, tak za tobą tęskniłam.
- Ja za tobą też. - zaśmiał się. - A teraz złaź już ze mnie.
Postawił mnie na ziemi.
- A za mną nie tęskniłaś? Czuję się urażony.  - Gabriel zaplótł ramiona na piersi. - To nie fair.
- Oczywiście, że za tobą tęskniłam. No może za twoim zrzędzeniem nie, ale tęskniłam. Miło mieć was obu tutaj. - objęłam obu w pasie. - Chodźcie, pora was przedstawić. - podeszliśmy do stolika. - Alana wszyscy już znacie, a to jest mój młodszy brat - Gabriel, zwany też podstępną żmiją, która wyciąga od ludzi informacje bez ich wiedzy.
- No co! Musiałem się jakoś dowiedzieć, gdzie jesteś.
- Mniejsza z tym. - mruknęłam.
Alan kulturalnie przywitał się ze wszystkimi, a na koniec przytulił Darcy. Gabe zrobił podobnie, a na widok Dar, uśmiechnął się szeroko.
- Darcy! - mocno ją przytulił.
- Gabe! - uśmiechnęła się szeroko i odsunęła się na odległość ramion. - Boże, ależ ty zmężniałeś! Przystojniak i do tego jaki seksowny. Aww!
- Weź, bo się zarumienię.
- No cóż, chyba oficjalnie będę musiała przestać nazywać cię Smarkaczem.
- Cóż... i tak nie przestanę nazywać się cię Rudą.
- Przynajmniej próbowałam.
- Punkt dla ciebie.
Zaśmiałam się. Takie rozmowy Gabriela z Darcy były dla mnie na porządku dziennym, jednak miałam wrażenie, że Zayn'owi to się nie podoba, zwłaszcza, że Gibby nadal obejmował Dar w pasie.
- No dobra! - klasnęłam w dłonie. - Pora wracać do rozgrywek. Michael nie myśl, że zapomniałam o tobie. Zajmę się tobą później. Al, Gabe, wybierzcie, do której drużyny chcecie dołączyć.
- Gabriel, dołącz do "Haremu". Będzie fajnie. - powiedziała od razu Darcy.
- Skoro nalegasz, to pewnie.
- No to mi tylko pozostaje męska drużyna. - zaśmiał się Al. - Powodzenia Darcy. Właśnie zaciągnęłaś do waszej drużyny gościa, który w ogóle nie umie grać w kręgle.
- Łudź się się dalej, Alan. - odparł Gibby.
- Alan, nawet nie wiesz w co się pakujesz. - dodałam.
Wszyscy się zaczęli śmiać z ich wymiany zdań.  Jak widać rodzeństwo Glassów w komplecie, to wybuchowa kombinacja.
Rozgrywki znów się zaczęły i nadeszło upragnione zapomnienie. Cieszyłam się chwilą, nie zważając na to, co może się wydarzyć potem. Nie licząc się z przeszłością, bo ważne jest tu i teraz.
Carpe diem, Katherine. Może to da jakiś rezultat.

___________________________________________
*STRIKE - wszystkie 10 kręgli strącone za pierwszym razem. Gracz otrzymuje maksymalną liczbę punktów - 10 pkt oraz dodatkowo łączną liczbę punktów zdobytych podczas dwóch następnych rzutów kulą.
**SPLIT - gracz strąca kręgle w ten sposób, że pozostałe kręgle do strącenia w drugim rzucie ustawione są po dwóch stronach toru i rozegranie split'a jest bardzo utrudnione.
________________________________
Jak wrażenia po rozdziale?
Mam nadzieję, że wam się podobał.
Jestem rozczarowana ilością komentarzy pod poprzednim. Naprawdę brakuje mi motywacji, a brak odzewu z waszej strony wcale nie pomaga.
Na chwilę obecną sama nie wiem, czy pojawi się nowy rozdział w kwietniu.
Rozdział dedykuje, mojej drogiej Kamie, która w tym tygodniu obchodzi urodziny. Sto lat, kochana. xx

Buziaki. xx
~unromanticgirl