Hazza nie był jeszcze do końca trzeźwy, dlatego nie było mowy, żeby prowadził, a ja nie znałam drogi. Do tego nie było żadnego pociągu do Mullingar. Nie mając zbyt dużego pola manewru, zadzwoniła do Nialla. Odebrał po trzech sygnałach.
- Jak tam ma się zakochana parka? - zagadnął wesoło.
- Hmm... Chyba tej parce właśnie spadły różowe okulary. - mruknęłam niemrawo grzebiąc w talerzu.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony.
- To nie jest rozmowa na telefon. Opowiem ci, jak przyjedziemy do Mullingar. O ile on się jeszcze do ciebie wybiera.
- Aż tak źle?
- Nawet gorzej. Jest może Greg w domu?
- No jest.
- A mógłby przyjechać do Dublina?
- Zapytam się go, ale co z Harrym?
- Nie może prowadzić samochodu, bo jeszcze do końca nie wytrzeźwiał, po wczorajszym wypadzie do klubu, skoro wrócił po czwartej nad ranem.
- Poczekaj chwilę, widzę Grega, to go spytam. - przez chwilę słyszałam przytłumione głosy. - Okej, zgodził się. Będzie za jakąś godzinę. - oparłam głowę na dłoni i zamknęłam oczy.
- Dzięki, kochany jesteś. To do zobaczenia w Mullingar. A i niech przyjedzie pod hotel Radisson BLU Royal. Będzie wiedział, gdzie to jest?
- Na pewno. Do zobaczenia. - rozłączył się.
Znów zaczęłam dłubać w talerzu i mechanicznie jeść. Zapłaciłam rachunek i skierowałam się do baru. Usiadłam na stołku i przeglądałam menu.
- Co podać? - spytał barman.
- Hmm... kawę po irlandzku. - uśmiechnęłam się do niego. - Tak dla poprawienia humoru.
- Oczywiście. - odwzajemnił uśmiech.
- Ale mogłabym prosić o dwie łyżeczki cukru, zamiast jednej?
- Nie ma problemu.
Podczas gdy barman przygotowywał mi kawę (Taa, procenty już tak na dzień dobry. Nie ma to jak stara poczciwa whisky.), wyjęłam telefon i przeglądałam portale plotkarskie. Na szczęście nigdzie nie było żadnej wzmianki o wczorajszej burdzie w klubie z Nathanem i Harrym w roli głównej. Pięć minut później stała przede mną parująca kawa w irlandzkiej szklance, a obok niej ciasteczko. Spojrzałam na nie, a potem na barmana, który się do mnie uśmiechał.
Ian - barman. |
- Dzięki.
Przyjrzałam mu się. Nie mógł mieć więcej niż 28 lat. Wyciągnęłam do niego rękę.
- Katherine. - przedstawiłam się.
- Ian. - uścisnął moją dłoń.
- Miło cię poznać. Będziesz miał coś przeciwko, jeśli zrobię zdjęcie kawy?
- Nie. - zaśmiał się.
- Trzeba uwiecznić, że się piło prawdziwą kawę po irlandzku.
Zrobiłam zdjęcie i dodałam je na Twittera.
Upiłam łyk kawy.
- Mmm... Świetna.
- Dzięki. - uśmiechnął się. - Jesteś tu przejazdem?
- Owszem. Za jakieś półgodziny ma przyjechać mój transport.
- W którą stronę jedziesz?
Zmarszczyłam czoło.
- Wydaje mi się, że na zachód, a może północny-zachód. Do Mullingar. Ostatni przystanek moich wakacji.
Mojito (mohito). :) |
- Trochę. W tym miesiącu szczególnie. Byłam we Francji, Polsce i Stanach, teraz Irlandia, a potem do domu.
- Do... - uniósł pytająco brwi.
- Londynu. - odparłam krótko. - A ty skąd jesteś?
- Z Lucan.
- Hmm... To niedaleko. - dopiłam kawę i zagryzłam ją ciastkiem. - To co byś mi jeszcze zaproponował?
- Może coś klasycznego. Takiego jak... mojito. Dobry, orzeźwiający drink i nie jest na tyle mocny, żebyś nie dała rady sama trafić do samochodu.
- Niech będzie. - zaśmiałam się.
Jak oczarowana patrzyłam jak Ian robi mojito. Było widać w każdym ruchu wprawę.
- Od jak dawna jesteś barmanem? - spytałam kiedy postawił przede mną hurricane (szklanka typu hurricane) z mojito.
- Od jakichś 5 lat.
- To już pewne doświadczenie masz. - napiłam się drinka, był całkiem dobry.
- Zgadza się, a ty czym się zajmujesz?
- Aktualnie niczym konkretnym, ale mam zamiar być tekściarką.
- Wysoko mierzysz.
- Czy ja wiem... - napiłam się. - Lubię pisać i podobno jestem w tym dobra.
Uśmiechnął się.
- A masz jakieś doświadczenie zawodowe?
- No nie, ale szybko można to nadrobić. W październiku będę pisała teksty na nową płytę... jak on się nazywał... Connor... Connor... - uśmiechnęłam się lekko głupawo. - Nie pamiętam jego nazwiska. Wyleciało mi z głowy, ale trudno. - dokończyłam drinka. - Można cię gdzieś jeszcze spotkać, oprócz tego hotelu?
- Tak w weekendy pracuję w klubie w Lucan.
Spojrzałam na wejście do baru i zauważyłam Hazze.
- Oho, pan i władca się zjawił. - mruknęłam i spojrzałam na Iana. - Wybacz Ian, ale na mnie już pora. Mój facet raczył zaszczycić mnie swoją obecnością. - wskazałam głową na wejście do baru, a Ianowi mina zrzedła. - Ile płacę?
- Trzydzieści euro.
Podałam mu pięćdziesiąt euro.
- Reszty nie trzeba, - uśmiechnęłam się. - Dzięki za drinka i kawę. Przy następnej okazji może wpadnę do Lucan. Co to za klub?
- Moonlight. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - powiedziałam i wyszłam z baru.
Harry'ego już tu nie było. Mimowolnie się skrzywiłam. Boże, tylko niech sobie znowu nie ubzdura, że go zdradzam. Chociaż i tak byłam pewna, że przy najbliższej kłótni mi to wygarnie.
Wróciłam do pokoju hotelowego, żeby się przebrać w coś wygodniejszego [LINK]. Gotowa do wyjścia, jeszcze raz sprawdziłam czy aby na pewno wszystko zabrałam. Potem wzięłam walizkę i zjechałam windą do recepcji, żeby się wymeldować. Zanim jednak to zrobiłam, skierowałam się do hotelowej kuchni, skąd zabrałam niespodziankę dla Nialla.
Potem, po skwapliwym powitaniu z Gregiem i wpakowaniu walizek do bagażnika, ruszyliśmy do Mullingar.
Atmosfera panująca w samochodzie była, raczej, ponura. Harry siedział z przodu i co jakiś czas wymieniał z Gregiem jakieś bezsensowne uwagi. Było to raczej irytujące, dlatego wyjęłam iPoda. Słuchając zniewalającego głosu Gabrielle Aplin, która śpiewała, razem z zespołem Bastille, cover piosenki "Dreams"zespołu Fleetwood Mac, bezwiednie patrzyłam na roztaczające się za szybą widoki. Żeby nie myśleć o Harrym, z uporem skupiałam się na piosence. Zdecydowanie bardziej podobała mi się ich wersja tego utworu od oryginału.
Choć bardzo się starałam nie myśleć o nim, nie mogłam. Te gniewne oczy wpatrzone w przednią szybę mi nie pozwalały. Zastanawiałam się, gdzie on dojrzał choćby cień przyzwolenia z mojej strony, dla tego co zrobił Nathan, bo ja nigdzie. To było strasznie dołujące, to jak szybko można się do kogoś przywiązać, kochać go i być w nim tak cholernie zakochanym.
Moja matka, chociaż nie wiedziałam jak ją teraz nazywać - ciocia Gosia? Nie wiem. W każdym razie dała mi jedną, ale jakże pouczającą, lekcję życia - rany zadane najbliższych, najbardziej bolą, krzywdzą i najdłużej krwawią. Jeszcze gorzej jest wtedy, kiedy ich się nie spodziewasz.
Miałam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka, ale już dawno obiecałam sobie, że nie będę płakać przez faceta. Cóż, widocznie ta obietnica nie miała racji bytu, bo już po chwili czułam gorące łzy spływające po mojej twarzy. Dobrze, że to tylko łzy, a nie szloch.
Droga niemiłosiernie mi się dłużyła, a monotonia widoków za oknem tak znudziła, że nie wiedzieć kiedy zasnęłam.
Obudziłam się w czyichś ramionach. Ktoś mnie niósł, a w tle było słychać przyciszone głosy. Z lekkim opóźnieniem, zorientowałam się, że to Harry mnie niesie. Tak dobrze było czuć ciepło jego ramion wokół siebie. Wiedziałam, że nie mogę się poruszyć, bo chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Ach, to zdradzieckie ciało.
Hazza się z kimś witał i spytał, gdzie mógłby mnie położyć, potem szedł po schodach, aż w końcu otworzył drzwi. Wszedł do jakiegoś pokoju i delikatnie położył mnie na łóżku. Następnie zdjął mi buty, przykrył mnie kocem albo kołdrą i zamarł, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem bardzo delikatnie, także ledwie to poczułam, pocałował moje usta i wyszedł z pokoju.
Może jeszcze nie wszystko stracone?
____________________
Tak dla jasności, co do tych drinków, to według WP w Irlandii można pić alkohol od 18 roku życia. [LINK]
Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba. Może nie jest zbyt dobry, bo pisany między 23 a 4 nad ranem, ale napisałam. Kolejny rozdział nie wiem kiedy się pojawi. Postaram się żeby dodać jak najszybciej.
Buziaki. :*
~ unromanticgirl