Zaraz potem szybko pojechałam do studia. Na szczęście, w sali, w której pracowałam, nikogo nie było, także mogłam spokojnie wziąć się do roboty.
Pracowałam już jakąś godzinę, kiedy na telefon przyszło mi powiadomienie, że dostałam e-mail. Szybko włączyłam internet w laptopie i zalogowałam na pocztę. Okazało się, że to był alert dotyczący mojej osoby. Otworzyłam wiadomość i weszłam w link podany w e-mailu. Okazało się, że to jest jakaś strona plotkarska, a to co na niej zobaczyłam, zagotowało krew w moich żyłach.
Wiem, że po przeczytaniu tego artykułu, nie zachowywałam się zbyt racjonalnie.
Byłam tak wściekła, że rzuciłam w ścianę tym co miałam pod ręką. Był to akurat mój telefon. Na moje nieszczęście, siła z jaką uderzył w ścianę, rozbiła ekran, a potem jeszcze się odbił, także niefortunnie zderzył się z kantem stołu.
Kiedy podniosłam go z podłogi okazało się, że ma jeszcze rozbitą tylną obudowę w taki sposób, że nawet karty SIM nie mogłam wyciągnąć. Jak widać na nic się zdało silikonowe etui.
Nie chciałam myśleć o tej chorej sytuacji, dlatego skupiłam się na pracy. Jednak pisanie w ogóle mi nie szło.
Przez to większą część czasu myślałam o tym wszystkim, ale to mi w niczym nie pomagało, czułam się tylko gorzej.
Równo z wybiciem osiemnastej, opuściłam studio i pojechałam do mieszkania. Po drodze zauważyłam, że te sępy (czyt. paparazzi) szukają sensacji, dlatego mnie śledzą.
Och, nie myślcie sobie, że dam wam o czym pisać, pismaki jedne.
Kiedy byłam na miejscu, szybko się przebrałam [LINK] i wyszłam z domu. Moim pierwszym przystankiem była siłownia. W końcu trzeba się jakoś wyładować.
Na początek bieżnia. Cóż, wysiłek fizyczny czasami pomaga uporządkować myśli.
Następnie stepery poprawiające wydajność. Jednak to nie wiele pomagało. Byłam wściekła, a na to trzeba coś innego kalibru.
Dlatego właśnie byłam w salce bokserskiej i uderzałam pięściami w worek. Nie myślcie sobie, że wyobrażałam sobie, że to Harry, albo ta cała Swift.
Miałam wrażenie, że to siebie uderzam, za słabość, za to, że czuję się winna.
Ale skąd to poczucie winy? Przecież nie miałam większego wyboru z tym powrotem. A jednak...
Kolejnym moim celem był basen. Nie martwcie się, wcale nie miałam zamiaru się topić. Po prostu nie byłam wstanie poradzić sobie z własnymi uczuciami, a gdybym teraz wróciła do mieszkania... prawdopodobnie skończyłabym na użalaniu się nad sobą. Chociaż czy ja teraz tego nie robiłam.
Hmm... Tyle pytań bez odpowiedzi.
Po wizycie w pływalni, zahaczyłam o centrum handlowe. W końcu musiałam kupić drugi telefon. W salonie Apple gość o imieniu George ponad 20 minut próbował otworzyć telefon, żeby wyjąć tą cholerną kartę, ale gdy w końcu mu się to udało, obudowa rozleciała się całkowicie.
To by było tyle, jeśli chodzi o telefon, który miałam zaledwie pół roku. Taa, należę do tych co dziwnym sposobem szybko psują się telefony, ale ten chyba i tak wytrzymał najdłużej.
W końcu po odwiedzeniu wszystkich możliwych sklepów z damską odzieżą i zignorowaniu chyba ze 30 prób dodzwonienia się do mnie, wróciłam do domu.
Myślałam, że będę sama jeszcze przez jakiś czas, ale jak się okazało, wszyscy (tzn. Danielle, Darcy, Eleanor, Megan, Michael, Toni) już tam byli i czekali na mnie. Jeszcze bardziej się zdziwiłam, kiedy zauważyłam z nimi Ed'a. Serio, on i Darcy w jednym pomieszczeniu, to rzecz nie spotykana.
- Cześć? - powiedziałam.
- Gdzie byłaś? - spytała Darcy. - Martwiliśmy się o ciebie.
- Nie było potrzeby, po prostu spędziłam trochę czasu na siłowni i basenie, a potem robiłam zakupy.
- To dlaczego nie odbierałaś?
- Popsuł mi się telefon.
- Jakoś ci nie wierzę.
W odpowiedzi na to położyłam rozbity iPhone.
- Ehm... Popsuł to mało powiedziane. - stwierdził Michael.
- No co ty nie powiesz. - odparłam unosząc brwi.
Odwróciłam się z zamiarem opuszczenia salonu, ale zatrzymały mnie słowa Darcy.
- Co, teraz masz zamiar zamknąć się w pokoju i użalać się nad sobą?
Wkurzyłam się. Cały dzień staram się tego nie robić, ignorować to, co piszą w prasie, nie okazywać bólu.
Jedyną oznaką mojego gniewu były zaciśnięte pięści.
- Czujcie się jak u siebie w domu. Niestety do was nie dołączę. Jestem zmęczona i się położę. - powiedziałam spokojnie nie odwracając się.
Potem wyszłam z salonu.
Tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Jednak sen nie przyniósł mi upragnionego spokoju.
Moja podświadomość przeżywała tą sytuację znacznie bardziej niż pozwalałam to sobie przyznać.
Śniło mi się, że Harry zdradza mnie, na moich oczach.
Obudził mnie czyjś głos i lekkie potrząsanie moim ramieniem.
- Katherine, obudź się. Musimy porozmawiać.
Dobrze znałam właściciela tego głosu i nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
- Idź sobie. - mruknęłam i zakryłam twarz kołdrą.
- Nie wyjdę stąd dopóki mnie nie wysłuchasz.
- Idź do diabła.
- Wcale tak nie myślisz. Po prostu mnie wysłuchaj, a potem zrobisz co zechcesz.
- Nie mam ochoty słuchać twoich tłumaczeń, a tym bardziej z tobą rozmawiać.
- Katherine, proszę.
- Masz 5 minut. Mam nadzieję, że to będzie warte tego czasu.
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego. Mimowolnie zauważyłam, że jest już dzień. (Ile ja spałam?!)
- To co pisze prasa nie jest prawdą.
- W takim razie co? Bo zdjęcia mówią same za siebie.
- Owszem, spędziłem z nią trochę czasu na afterparty i tak, odwiozłem ją do hotelu, ale to nie to co myślisz.
- To może mi się przywidziało albo prasa ma tak dobrego photoshopa, że nie widać doklejonych złączonych rąk. No chyba, że wy naprawdę się trzymaliście za ręce.
- To ona złapała mnie za rękę, bo otoczyli nas paparazzi i nie byli oni zbyt mili, a chcieliśmy dotrzeć do samochodu.
To co mówił, nie trzymało cię kupy. Po prostu nic tu nie miało sensu, ale jakiś głupi głos w mojej głowie cały czas powtarzał: "Uwierz mu! To nic ważnego. Przecież nie zrobił nic wielkiego." I uwierzyłam, chociaż wiedziałam, że będę kiedyś tego żałować.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - powiedziałam. - Co nie zmienia faktu, że nie powinieneś tego robić
- Wiem i żałuję, że cię zawiodłem. - na jego twarzy pojawiła się skrucha.
Czy wam też wydaje się to mocno naciągane? Mnie bardzo, ale nie chciałam się w to zgłębiać.
- Która godzina? - zmieniłam temat.
- Za dwadzieścia dziesiąta.
- Cholera jasna! - krzyknęłam, wyskakując z łóżka jak oparzona. - Zaspałam do pracy! Jestem spóźniona! Dzisiaj zaczynamy nagrywanie i muszę tam być.
Szybko się ubrałam [LINK], minęłam Harry'ego o nie określonym wyrazie twarzy i zbiegłam po schodach. Chwilę później złapałam klucze do samochodu i wbiegłam do windy.
Nie najlepszy początek dnia.
Tak jak było do przewidzenia, zaczęli nagrywanie beze mnie, ale nie obyło się bez litanii na temat mojego spóźnienia.
Dzisiaj było o tyle inaczej, że Conor rozpoczął nagrywanie, także musiałam dokładnie słuchać i gdzie nie gdzie poprawiać tekst albo gdzie ma zmieniać tonację itd.
Pracowaliśmy już 2 godziny bez żadnej przerwy.
- Jeszcze raz, ale tym razem nieco bardziej wyciągnij końcówkę. - powiedziałam.
Zaśpiewał jeszcze raz.
- Teraz było dobrze. Dwadzieścia minut przerwy, bo się przeforsujesz. - stwierdziłam.
- Katherine... - zaczął Conor.
- Ona ma rację. - poparł mnie Aaron, jeden z dźwiękowców, a zarazem dobry znajomy Conora. - Jak się teraz przeforsujesz, to będą nici z nagrywania.
- To może zjemy chińszczyznę? - spytał Gordon, realizator dźwięku.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na pizzę. - stwierdziłam.
W ten sposób przerwa wydłużyła się z dwudziestu minut do prawie półtorej godziny.
A potem znów ciężko pracowaliśmy nad płytą.
Dni szybko mijały, a do świąt było coraz bliżej. Zamiast być lepiej, było coraz gorzej. Dlaczego, spytacie.
Może dlatego, że coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy albo dlatego, że Harry unikał odpowiedzi na moje pytania, albo dlatego, że ja powoli przestawałam mu ufać.
Na domiar złego, jego mama zaprosiła nas na święta i w żaden sposób nie mogłam się z tego wykręcić. Po prostu sytuacja bez wyjścia.
Gdy w końcu nadeszło Boże Narodzenie, nie wiedziałam czego mam się spodziewać po tym rodzinnym spotkaniu.
Właśnie ubierałam się w strój [LINK], który sobie naszykowałam, kiedy coś sobie uświadomiłam - to są moje pierwsze święta bez dziadka. Muszę przyznać, że niezbyt wiele o nim ostatnio myślałam. Jednak wciąż bardzo mi go brakuje. On by wiedział, co teraz robić.
- Katherine, jesteś już gotowa?! Jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy już jechać. - przerwał moje rozmyślenia Harry.
- Jeszcze chwilkę! - odkrzyknęłam.
W sumie, to w Londynie zostaliśmy tylko my. Darcy pojechała do mamy do Dorset, Zayn jest w Bradford z rodziną, Liam w Wolverhampton, Louis i Eleanor są w Doncaster, Niall w Mullingar, Michael i Toni to Bóg jeden wie gdzie oni są, chociaż przypuszczam, że są u rodziców Toni, no i została Megan. Cóż, początkowo miała zostać ze mną albo pojechać z Niallem, ale ostatecznie okazało się, że pojechała do taty do Sydney. To by było tyle jeśli chodzi o naszą paczkę.
- Idziesz?! Bo pojadę bez ciebie!
- Wiesz, bardzo chętnie. - mruknęłam pod nosem, a potem krzyknęłam. - Boże, jaki ty w gorącej wodzie kompany! Już idę! Zresztą i tak jedziemy moim autem!
Całą drogę do Holmes Chapel głównie milczeliśmy albo rozmawialiśmy o jakiś błahostkach typu pogoda czy co zaplanowała jego mama.
Mama Harry'ego przyjęła nas bardzo serdecznie. Świąteczny obiad był przepyszny, a rozmowy przy stole luźne, spokojne i niezobowiązujące.
Kiedy rozmowa zeszła na Madison Square Garden, omal się nie udławiłam pieczenią, którą właśnie jadłam. Gdyby Gemma nie poklepała mnie po plecach, to zapewne by się tak stało.
- Wszystko w porządku? - spytała Gemma z troską.
Skinęłam głową i napiłam się nieco wody.
Harry zachowywał się jakby niczego nie zauważył.
Nagle gdzieś zniknęła ta luźna atmosfera i można było wyczuć to napięcie między nami. Anna starała się ratować sytuację ja tylko mogła, dlatego cały czas nas zagadywała, a my się ignorowaliśmy. To znaczy ja co jakiś na niego zerkałam, a on patrzył wszędzie, tylko nie na mnie. Okeeey, to była dopiero dziwna sytuacja.
Żeby już bardziej nie psuć tego obiadu, wysiliłam się dwa razy bardziej i starałam się być miła dla wszystkich, nawet dla Harry'ego, który zrobił dziwnie oschły, jakbym mu coś zrobiła.
Gemma rzuciła mi pytające spojrzenie i wskazała głową na swojego brata, a ja tylko wzruszyłam ramionami, nie wiedząc co miałabym jej powiedzieć.
W końcu nadszedł czas na prezenty. Atmosfera nieco się rozluźniła. Siedzieliśmy popijając kawę i rozpakowując prezenty.
Zadzwonił telefon Harry'ego. Sprawdził wyświetlacz i momentalnie się szeroko uśmiechnął.
- Przepraszam, to pilne. Muszę odebrać. - powiedział i wyszedł z salonu.
Co byście zrobiły na moim miejscu?
Jakieś 2 minuty później spytałam gdzie jest toaleta i też wyszłam z salonu.
Na moje szczęście czy nieszczęście, Styles nadal rozmawiał przez telefon. Tak, będę się za to smażyć w piekle, bo podsłuchiwałam własnego chłopaka.
- Tak, Tay. Postaram się być na Sylwestra w Nowym Jorku.
- ...
- Co? Nie, z nią nie będzie żadnego problemu. Ona o niczym nie wie.
- ...
- Pewnie, że już nie mogę się doczekać, żeby się z tobą zobaczyć.
- ...
- Oczywiście. To do zobaczenia w Nowym Jorku, Taylor. - rozłączył się.
Teraz to na serio musiałam pójść do łazienki. Nie myślcie, że poszłam sobie poryczeć czy coś, co to, to nie. Chociaż w życiu bym nie pomyślała, że puszczę pawia po usłyszeniu cudzej rozmowy telefonicznej. To mnie nieźle zdziwiło.
Po przemyciu twarzy i poprawieniu makijażu, wróciłam do salonu.
- Harry, moglibyśmy porozmawiać chwilę? - zerknęłam na pozostałe osoby w pokoju. - Na osobności?
- Jasne. - odparł.
- Wszystko w porządku, Katherine? Jesteś bardzo blada. - powiedziała Anna.
- Tak, nic mi nie jest. - wciąż patrzyłam na wstającego Harry'ego, po czym odwróciłam się do Anny i się uśmiechnęłam.
Następnie odwróciłam się, nałożyłam mój sweter, zgarnęłam botki i wyszłam na taras.
- Co jest tak ważnego, że musimy teraz o tym gadać? - spytał zamykając za nami drzwi.
- My.
- A co z nami nie tak?
- Ignorujesz mnie przez większość dzisiejszego dnia, nie mówisz mi prawdy, nie odpowiadasz na pytania, kłamiesz i do tego cały czas z kimś rozmawiasz przez telefon albo smsujesz. Mam dalej wymieniać?
- Ale o co ci chodzi?! - na jego twarzy widniała irytacja.
- Mam zgadywać z kim tak często rozmawiasz? Hmm.... Może z Taylor?
- Nie rozmawiałem z nią od afterparty. - nawet nie mrugnął kłamiąc.
- Jak możesz mi tak kłamać w żywe oczy?! - krzyknęłam. - Tak, Tay. Postaram się być na Sylwestra w Nowym Jorku. Nie, z nią nie będzie żadnego problemu. Ona o niczym nie wie. Pewnie, że już nie mogę się doczekać, żeby się z tobą zobaczyć. - niezbyt udolnie udawałam jego głos.
- Podsłuchiwałaś mnie! - widziałam, że się wkurzył.
- Nie zmieniaj teraz tematu. Myślałeś, że się nie dowiem? Powiedz mi, jak długo mnie z nią zdradzasz? A może już spaliście ze sobą, co?
- Oszalałaś. - powiedział gniewnie. - Z nikim cię nie zdradzam i z nikim nie sypiam, poza tobą, oczywiście.
- Ja już ci nie wierzę, Harry. - westchnęłam i oparłam się o balustradę. - To wszystko jest bez sensu. Ciągle się kłócimy, nieustannie ranimy. Mam tego dość.
- Katherine... - zaczął Harry, doskonale wiedząc co chcę powiedzieć.
- Oboje się męczymy w tym związku, więc po co to ciągnąć. Sam kiedyś powiedziałeś: "Kończy się zaufanie, kończy się związek.", a ja nie tylko ci nie wierzę, ale też nie ufam. Zakończmy ten związek zanim całkowicie się znienawidzimy.
- Ale...
- Ja już podjęłam decyzję. Zanosiło się na to już od dłuższego czasu. Także, żegnaj Harry i mam nadzieję, że znajdzie się w końcu taka dziewczyna, która całkowicie zawładnie twoim sercem i w końcu zrozumiesz, co to znaczy naprawdę kogoś kochać.
Po tych słowach, ledwo hamując łzy, weszłam z powrotem do domu.
Przeprosiłam Annę, że muszę już jechać, ale naprawdę niezbyt dobrze się czułam i jak najszybciej chciałam wrócić do domu.
- A co z Harrym? - spytała, gdy wszedł do domu trzaskając drzwiami tak, że zadzwoniły szyby w oknach.
- Myślę, że lepiej będzie, jeżeli on trochę u was zostanie.
- Czy coś się stało? Pokłóciliście się?
- Harry wam wszystko wytłumaczy. - zresztą ma z czego. - Ja już naprawdę chcę wracać do Londynu.
- Oczywiście, nie będę cię dłużej zatrzymywać. - spojrzała na mnie matczynym wzrokiem. - Uważaj na siebie. - powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła. - Poczekaj, dam ci kawałek ciasta do domu.
- Naprawdę nie trzeba. - powiedziałam, ubierając się.
- Owszem trzeba. - odpowiedziała z kuchni.
Chwilę później wróciła z reklamówką, w której oprócz ciasta były także prezenty od nich. Za nią pojawiła się Gemma.
- Szkoda, że już jedziesz. - powiedziała i mnie przytuliła. - Fajnie się z tobą gadało. - uśmiechnęła się.
- Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Możesz wziąć od Harry'ego kluczyki do samochodu?
- Pewnie. - odparła i wróciła się do salonu.
Jednak to on sam przyniósł mi kluczyki. Podał mi je i poszedł do kuchni.
Jeszcze raz uścisnęłam Annę i Gemmę, powiedziałam ojczymowi Harry'ego "do widzenia" i już mnie nie było.
Niewiele pamiętam z drogi do Londynu. Czułam się tak, jakbym wyłączyła myślenie.
Przyjechałam do mieszkania, spakowałam niewielką torbę i znów znalazłam się w samochodzie, jadąc do jedynego miejsca, w którym mogłam poczuć się teraz lepiej - Pemberley.
Jednak zanim skręciłam na drogę wiodącą właśnie tam, w Winchester odwiedziłam cmentarz.
Wiem, nie jest to odpowiedni moment na chodzenie po cmentarzu, bo było już całkiem ciemno, a w radiu zapowiadali duże opady śniegu, ale po prostu musiałam odwiedzić grób dziadka.
Gdy już tam się znalazłam, kucnęłam przy grobie i zaczęłam mówić o wszystkim co się wydarzyło od śmierci dziadka, tak jakbym mu o tym wszystkim opowiadała.
Nie wiem jak długo tam siedziałam, ale zaczął padać gęsty śnieg i musiałam wracać do samochodu.
Kiedy już do niego doszłam, ledwo co mogłam nim ruszyć. Przejechałam może niecały kilometr, kiedy na drodze wyskoczyła mi sarna. No ale serio?! Nigdy tu nie widziałam żadnej sarny i akurat musiała wyskoczyć dzisiaj, kiedy strasznie pada i jest ograniczona widoczność.
Żeby nie rozjechać tej sarny, gwałtownie zahamowałam, a "cudowny" śnieg sprawił, że wpadłam w poślizg. Samochodem zarzuciło mocno w prawo, także uderzyłam bokiem w drzewa, a jedyne co byłam w stanie pomyśleć, to: "Boże, nie miałeś kiedy?!".
Potem chyba straciłam przytomność na kilka minut, ale kiedy się ocknęłam, zauważyłam tą cholerną sarnę idącą spacerkiem.
- No bez jaj. - warknęłam.
Wysiadłam z samochodu i obejrzałam zniszczenia. Wgniecenia, wybita szyba, rozbity reflektor, ale poza tym nie jest tak źle. Wsiadłam do samochodu i spróbowałam odpalić silnik - nic z tego.
- Spokojnie, Katherine. Nie panikuj. Zadzwonisz po pomoc i wszystko będzie dobrze. - mówiłam do siebie szukając telefonu w torebce.
Taa, już zadzwoniłam. Pięknie, telefon się rozładował, bo ktoś zapomniał go naładować. Pogratulować geniuszu.
Podsumowując, rzuciłam chłopaka, rozbiłam samochód, telefon się rozładował, utknęłam w szczerym polu, do najbliższych domów jest ze kawał drogi, pada gęsty śnieg, a ja jestem w botkach na wysokim obcasie i niezbyt odpowiednim stroju na taką pogodę.
Pozostają mi dwie opcje. Pierwsza, to liczyć na cud, że ktoś będzie tędy przejeżdżał, a druga to zamknąć samochód i iść do mista.
Po ostatnich wydarzeniach, na cud nie liczę, nawet taki Bożonarodzeniowy. Dlatego wzięłam torebkę i torbę z bagażnika, zamknęłam samochód i poszłam wzdłuż drogi w stronę centrum miasta.
Było mi cholernie zimno, włosy mi zamarzały, wiatr chłostał po twarzy, a śnieg padł prosto na mnie. Już dawno byłam cała mokra i zdążyłam z milion razy wykląć swoją głupotę.
Według zegarka, droga zajęła mi ponad 2 godziny. Gdyby nie ten śnieg i to, że szłam pod prąd, to zajęło by mi to o wiele mniej.
Zauważyłam parę idącą pospiesznie w stronę centrum miasta.
- Przepraszam - krzyknęłam, a oni zatrzymali się i odwrócili się w moją stronę.
Musiałam wyglądać jak ofiara losu.
- Przepraszam. - podeszłam do nich. - Czy mają może państwo przy sobie telefon?
- Tak, czy coś się stało? - spytała kobieta, ciaśniej obejmując ramię mężczyzny.
- Niedaleko Magdalen Hill Cemetery mój samochód wpadł w poślizg, a mój telefon się rozładował i nie mogłam wezwać pomocy. Mogliby mi państwo pożyczyć telefon, żebym mogła zadzwonić?
- Oczywiście. - powiedziała kobieta i podała mi telefon.
- Magdalen Hill Cemetery jest jakieś 4 mile stąd i szła pani tyle na piechotę?
- Silnik nie chciał zapalić, to musiałam iść.
- Wie pani, że minęła pani szpital? - spytał.
- Musiałam go przeoczyć. - mruknęłam.
Wpisałam numer do Nany i czekałam aż odbierze.
- Halo? - odebrała po 4 sygnałach.
- Nana tak dobrze cię słyszeć. Możesz przysłać kogoś na Quarry Road? Byłam u dziadka na cmentarzu i kiedy wracałam, to samochód wpadł w poślizg.
- O Matko! Nic ci nie jest? Zaraz przyjadę po ciebie z Robem.
- Nic mi nie jest. Tylko się pospieszcie, bo jest mi strasznie zimno.
- Już jedziemy. Trzymaj się. - rozłączyła się.
- Bardzo państwu dziękuję, za pożyczenie mi telefonu. - zwróciłam się do tej pary.
- Nie ma za co. - odparła kobieta, po czym zmarszczyła brwi. - Pani krwawi.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Chłód już dawno powinien zahamować krwawienie. Tak poza tym, to jestem Katherine.
- Joanna, a to mój mąż Peter.
- Miło was poznać, mimo tych dziwnych okoliczności.
Rozmawiali ze mną dopóki nie pojawiła się Nana. Potem się z nami pożegnali i poszli sobie. Ja miałam ochotę pojechać prosto do Pemberley, ale Nana się uparła, że pojedziemy najpierw do szpitala i upewnimy się, że na pewno nic mi nie jest.
Jak się okazało wcale tak dobrze ze mną nie było i lekarz był zdziwiony, że zdołałam tyle przejść na piechotę.
Miałam dwa pęknięte żebra (przez poduszkę powietrzną), rozcięty łuk brwiowy, lekkie wstrząśnienie mózgu, niewiele brakowało, a bym dostała hipotermii, miałam odmrożenia pierwszego stopnia i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje obrażenia.
W tym przypadku mogłam pomarzyć o powrocie do Pemberley i zostałam na noc na obserwacji w szpitalu. Cudowne święta, prawda? Zamiast świątecznego cudu, mamy świąteczną katastrofę.
To już się pewnie domyślacie, jak spędziłam resztę świąt, włącznie z Sylwestrem.
To wszystko przeleżałam w łóżku, ponieważ nabawiłam się dodatkowo zapalenia płuc. Ponadto musiałam czekać na samochód, aż wróci z naprawy, także utknęłam w Pemberley do mniej więcej 3 stycznia.
Może to i lepiej. Nie musiałam się męczyć z tym wszystkim.
Prasa dowiedziała się o zerwaniu, nagrano Harry'ego jak w Nowym Jorku całował się z Taylor Swift o północy.
Na szczęście nikt nie dowiedział się o moim wypadku. Chociaż tyle dobrego w tym całym bagnie, którym ostatnio jest moje życie.
_______________________
Boże, tak na ostatnią chwilę dodaję ten rozdział.
Bardzo was przepraszam, że nie wcześniej, ale trochę źle zgrałam się czasowo.
Mam nadzieję, że podoba się wam rozdział, bo ja nie jestem do niego przekonana.
Z lewej strony jest ankieta. Wypełnienie jej zajmie wam chwilkę, a mi nieco rozjaśni sytuację.
Chciałabym jeszcze ogromnie podziękować mojej drogiej Moni, która po raz kolejny zrobiła dla mnie nagłówek i jest cudowny.
Zapraszam także na moje nowe opowiadanie, które znajdziecie w zakładce "Mismatched Couple". Na razie jest tylko prolog, ale niedługo ma się pojawić pierwszy rozdział. :)
Buziaki. xx
~ unromanticgirl
Byłam tak wściekła, że rzuciłam w ścianę tym co miałam pod ręką. Był to akurat mój telefon. Na moje nieszczęście, siła z jaką uderzył w ścianę, rozbiła ekran, a potem jeszcze się odbił, także niefortunnie zderzył się z kantem stołu.
Kiedy podniosłam go z podłogi okazało się, że ma jeszcze rozbitą tylną obudowę w taki sposób, że nawet karty SIM nie mogłam wyciągnąć. Jak widać na nic się zdało silikonowe etui.
Nie chciałam myśleć o tej chorej sytuacji, dlatego skupiłam się na pracy. Jednak pisanie w ogóle mi nie szło.
Przez to większą część czasu myślałam o tym wszystkim, ale to mi w niczym nie pomagało, czułam się tylko gorzej.
Równo z wybiciem osiemnastej, opuściłam studio i pojechałam do mieszkania. Po drodze zauważyłam, że te sępy (czyt. paparazzi) szukają sensacji, dlatego mnie śledzą.
Och, nie myślcie sobie, że dam wam o czym pisać, pismaki jedne.
Kiedy byłam na miejscu, szybko się przebrałam [LINK] i wyszłam z domu. Moim pierwszym przystankiem była siłownia. W końcu trzeba się jakoś wyładować.
Na początek bieżnia. Cóż, wysiłek fizyczny czasami pomaga uporządkować myśli.
Następnie stepery poprawiające wydajność. Jednak to nie wiele pomagało. Byłam wściekła, a na to trzeba coś innego kalibru.
Dlatego właśnie byłam w salce bokserskiej i uderzałam pięściami w worek. Nie myślcie sobie, że wyobrażałam sobie, że to Harry, albo ta cała Swift.
Miałam wrażenie, że to siebie uderzam, za słabość, za to, że czuję się winna.
Ale skąd to poczucie winy? Przecież nie miałam większego wyboru z tym powrotem. A jednak...
Kolejnym moim celem był basen. Nie martwcie się, wcale nie miałam zamiaru się topić. Po prostu nie byłam wstanie poradzić sobie z własnymi uczuciami, a gdybym teraz wróciła do mieszkania... prawdopodobnie skończyłabym na użalaniu się nad sobą. Chociaż czy ja teraz tego nie robiłam.
Hmm... Tyle pytań bez odpowiedzi.
Po wizycie w pływalni, zahaczyłam o centrum handlowe. W końcu musiałam kupić drugi telefon. W salonie Apple gość o imieniu George ponad 20 minut próbował otworzyć telefon, żeby wyjąć tą cholerną kartę, ale gdy w końcu mu się to udało, obudowa rozleciała się całkowicie.
To by było tyle, jeśli chodzi o telefon, który miałam zaledwie pół roku. Taa, należę do tych co dziwnym sposobem szybko psują się telefony, ale ten chyba i tak wytrzymał najdłużej.
W końcu po odwiedzeniu wszystkich możliwych sklepów z damską odzieżą i zignorowaniu chyba ze 30 prób dodzwonienia się do mnie, wróciłam do domu.
Myślałam, że będę sama jeszcze przez jakiś czas, ale jak się okazało, wszyscy (tzn. Danielle, Darcy, Eleanor, Megan, Michael, Toni) już tam byli i czekali na mnie. Jeszcze bardziej się zdziwiłam, kiedy zauważyłam z nimi Ed'a. Serio, on i Darcy w jednym pomieszczeniu, to rzecz nie spotykana.
- Cześć? - powiedziałam.
- Gdzie byłaś? - spytała Darcy. - Martwiliśmy się o ciebie.
- Nie było potrzeby, po prostu spędziłam trochę czasu na siłowni i basenie, a potem robiłam zakupy.
- To dlaczego nie odbierałaś?
- Popsuł mi się telefon.
- Jakoś ci nie wierzę.
W odpowiedzi na to położyłam rozbity iPhone.
- Ehm... Popsuł to mało powiedziane. - stwierdził Michael.
- No co ty nie powiesz. - odparłam unosząc brwi.
Odwróciłam się z zamiarem opuszczenia salonu, ale zatrzymały mnie słowa Darcy.
- Co, teraz masz zamiar zamknąć się w pokoju i użalać się nad sobą?
Wkurzyłam się. Cały dzień staram się tego nie robić, ignorować to, co piszą w prasie, nie okazywać bólu.
Jedyną oznaką mojego gniewu były zaciśnięte pięści.
- Czujcie się jak u siebie w domu. Niestety do was nie dołączę. Jestem zmęczona i się położę. - powiedziałam spokojnie nie odwracając się.
Potem wyszłam z salonu.
Tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Jednak sen nie przyniósł mi upragnionego spokoju.
Moja podświadomość przeżywała tą sytuację znacznie bardziej niż pozwalałam to sobie przyznać.
Śniło mi się, że Harry zdradza mnie, na moich oczach.
Obudził mnie czyjś głos i lekkie potrząsanie moim ramieniem.
- Katherine, obudź się. Musimy porozmawiać.
Dobrze znałam właściciela tego głosu i nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
- Idź sobie. - mruknęłam i zakryłam twarz kołdrą.
- Nie wyjdę stąd dopóki mnie nie wysłuchasz.
- Idź do diabła.
- Wcale tak nie myślisz. Po prostu mnie wysłuchaj, a potem zrobisz co zechcesz.
- Nie mam ochoty słuchać twoich tłumaczeń, a tym bardziej z tobą rozmawiać.
- Katherine, proszę.
- Masz 5 minut. Mam nadzieję, że to będzie warte tego czasu.
Usiadłam na łóżku i spojrzałam na niego. Mimowolnie zauważyłam, że jest już dzień. (Ile ja spałam?!)
- To co pisze prasa nie jest prawdą.
- W takim razie co? Bo zdjęcia mówią same za siebie.
- Owszem, spędziłem z nią trochę czasu na afterparty i tak, odwiozłem ją do hotelu, ale to nie to co myślisz.
- To może mi się przywidziało albo prasa ma tak dobrego photoshopa, że nie widać doklejonych złączonych rąk. No chyba, że wy naprawdę się trzymaliście za ręce.
- To ona złapała mnie za rękę, bo otoczyli nas paparazzi i nie byli oni zbyt mili, a chcieliśmy dotrzeć do samochodu.
To co mówił, nie trzymało cię kupy. Po prostu nic tu nie miało sensu, ale jakiś głupi głos w mojej głowie cały czas powtarzał: "Uwierz mu! To nic ważnego. Przecież nie zrobił nic wielkiego." I uwierzyłam, chociaż wiedziałam, że będę kiedyś tego żałować.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - powiedziałam. - Co nie zmienia faktu, że nie powinieneś tego robić
- Wiem i żałuję, że cię zawiodłem. - na jego twarzy pojawiła się skrucha.
Czy wam też wydaje się to mocno naciągane? Mnie bardzo, ale nie chciałam się w to zgłębiać.
- Która godzina? - zmieniłam temat.
- Za dwadzieścia dziesiąta.
- Cholera jasna! - krzyknęłam, wyskakując z łóżka jak oparzona. - Zaspałam do pracy! Jestem spóźniona! Dzisiaj zaczynamy nagrywanie i muszę tam być.
Szybko się ubrałam [LINK], minęłam Harry'ego o nie określonym wyrazie twarzy i zbiegłam po schodach. Chwilę później złapałam klucze do samochodu i wbiegłam do windy.
Nie najlepszy początek dnia.
Tak jak było do przewidzenia, zaczęli nagrywanie beze mnie, ale nie obyło się bez litanii na temat mojego spóźnienia.
Dzisiaj było o tyle inaczej, że Conor rozpoczął nagrywanie, także musiałam dokładnie słuchać i gdzie nie gdzie poprawiać tekst albo gdzie ma zmieniać tonację itd.
Pracowaliśmy już 2 godziny bez żadnej przerwy.
- Jeszcze raz, ale tym razem nieco bardziej wyciągnij końcówkę. - powiedziałam.
Zaśpiewał jeszcze raz.
- Teraz było dobrze. Dwadzieścia minut przerwy, bo się przeforsujesz. - stwierdziłam.
- Katherine... - zaczął Conor.
- Ona ma rację. - poparł mnie Aaron, jeden z dźwiękowców, a zarazem dobry znajomy Conora. - Jak się teraz przeforsujesz, to będą nici z nagrywania.
- To może zjemy chińszczyznę? - spytał Gordon, realizator dźwięku.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na pizzę. - stwierdziłam.
W ten sposób przerwa wydłużyła się z dwudziestu minut do prawie półtorej godziny.
A potem znów ciężko pracowaliśmy nad płytą.
Dni szybko mijały, a do świąt było coraz bliżej. Zamiast być lepiej, było coraz gorzej. Dlaczego, spytacie.
Może dlatego, że coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy albo dlatego, że Harry unikał odpowiedzi na moje pytania, albo dlatego, że ja powoli przestawałam mu ufać.
Na domiar złego, jego mama zaprosiła nas na święta i w żaden sposób nie mogłam się z tego wykręcić. Po prostu sytuacja bez wyjścia.
Gdy w końcu nadeszło Boże Narodzenie, nie wiedziałam czego mam się spodziewać po tym rodzinnym spotkaniu.
Właśnie ubierałam się w strój [LINK], który sobie naszykowałam, kiedy coś sobie uświadomiłam - to są moje pierwsze święta bez dziadka. Muszę przyznać, że niezbyt wiele o nim ostatnio myślałam. Jednak wciąż bardzo mi go brakuje. On by wiedział, co teraz robić.
- Katherine, jesteś już gotowa?! Jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy już jechać. - przerwał moje rozmyślenia Harry.
- Jeszcze chwilkę! - odkrzyknęłam.
W sumie, to w Londynie zostaliśmy tylko my. Darcy pojechała do mamy do Dorset, Zayn jest w Bradford z rodziną, Liam w Wolverhampton, Louis i Eleanor są w Doncaster, Niall w Mullingar, Michael i Toni to Bóg jeden wie gdzie oni są, chociaż przypuszczam, że są u rodziców Toni, no i została Megan. Cóż, początkowo miała zostać ze mną albo pojechać z Niallem, ale ostatecznie okazało się, że pojechała do taty do Sydney. To by było tyle jeśli chodzi o naszą paczkę.
- Idziesz?! Bo pojadę bez ciebie!
- Wiesz, bardzo chętnie. - mruknęłam pod nosem, a potem krzyknęłam. - Boże, jaki ty w gorącej wodzie kompany! Już idę! Zresztą i tak jedziemy moim autem!
Całą drogę do Holmes Chapel głównie milczeliśmy albo rozmawialiśmy o jakiś błahostkach typu pogoda czy co zaplanowała jego mama.
Mama Harry'ego przyjęła nas bardzo serdecznie. Świąteczny obiad był przepyszny, a rozmowy przy stole luźne, spokojne i niezobowiązujące.
Kiedy rozmowa zeszła na Madison Square Garden, omal się nie udławiłam pieczenią, którą właśnie jadłam. Gdyby Gemma nie poklepała mnie po plecach, to zapewne by się tak stało.
- Wszystko w porządku? - spytała Gemma z troską.
Skinęłam głową i napiłam się nieco wody.
Harry zachowywał się jakby niczego nie zauważył.
Nagle gdzieś zniknęła ta luźna atmosfera i można było wyczuć to napięcie między nami. Anna starała się ratować sytuację ja tylko mogła, dlatego cały czas nas zagadywała, a my się ignorowaliśmy. To znaczy ja co jakiś na niego zerkałam, a on patrzył wszędzie, tylko nie na mnie. Okeeey, to była dopiero dziwna sytuacja.
Żeby już bardziej nie psuć tego obiadu, wysiliłam się dwa razy bardziej i starałam się być miła dla wszystkich, nawet dla Harry'ego, który zrobił dziwnie oschły, jakbym mu coś zrobiła.
Gemma rzuciła mi pytające spojrzenie i wskazała głową na swojego brata, a ja tylko wzruszyłam ramionami, nie wiedząc co miałabym jej powiedzieć.
W końcu nadszedł czas na prezenty. Atmosfera nieco się rozluźniła. Siedzieliśmy popijając kawę i rozpakowując prezenty.
Zadzwonił telefon Harry'ego. Sprawdził wyświetlacz i momentalnie się szeroko uśmiechnął.
- Przepraszam, to pilne. Muszę odebrać. - powiedział i wyszedł z salonu.
Co byście zrobiły na moim miejscu?
Jakieś 2 minuty później spytałam gdzie jest toaleta i też wyszłam z salonu.
Na moje szczęście czy nieszczęście, Styles nadal rozmawiał przez telefon. Tak, będę się za to smażyć w piekle, bo podsłuchiwałam własnego chłopaka.
- Tak, Tay. Postaram się być na Sylwestra w Nowym Jorku.
- ...
- Co? Nie, z nią nie będzie żadnego problemu. Ona o niczym nie wie.
- ...
- Pewnie, że już nie mogę się doczekać, żeby się z tobą zobaczyć.
- ...
- Oczywiście. To do zobaczenia w Nowym Jorku, Taylor. - rozłączył się.
Teraz to na serio musiałam pójść do łazienki. Nie myślcie, że poszłam sobie poryczeć czy coś, co to, to nie. Chociaż w życiu bym nie pomyślała, że puszczę pawia po usłyszeniu cudzej rozmowy telefonicznej. To mnie nieźle zdziwiło.
Po przemyciu twarzy i poprawieniu makijażu, wróciłam do salonu.
- Harry, moglibyśmy porozmawiać chwilę? - zerknęłam na pozostałe osoby w pokoju. - Na osobności?
- Jasne. - odparł.
- Wszystko w porządku, Katherine? Jesteś bardzo blada. - powiedziała Anna.
- Tak, nic mi nie jest. - wciąż patrzyłam na wstającego Harry'ego, po czym odwróciłam się do Anny i się uśmiechnęłam.
Następnie odwróciłam się, nałożyłam mój sweter, zgarnęłam botki i wyszłam na taras.
- Co jest tak ważnego, że musimy teraz o tym gadać? - spytał zamykając za nami drzwi.
- My.
- A co z nami nie tak?
- Ignorujesz mnie przez większość dzisiejszego dnia, nie mówisz mi prawdy, nie odpowiadasz na pytania, kłamiesz i do tego cały czas z kimś rozmawiasz przez telefon albo smsujesz. Mam dalej wymieniać?
- Ale o co ci chodzi?! - na jego twarzy widniała irytacja.
- Mam zgadywać z kim tak często rozmawiasz? Hmm.... Może z Taylor?
- Nie rozmawiałem z nią od afterparty. - nawet nie mrugnął kłamiąc.
- Jak możesz mi tak kłamać w żywe oczy?! - krzyknęłam. - Tak, Tay. Postaram się być na Sylwestra w Nowym Jorku. Nie, z nią nie będzie żadnego problemu. Ona o niczym nie wie. Pewnie, że już nie mogę się doczekać, żeby się z tobą zobaczyć. - niezbyt udolnie udawałam jego głos.
- Podsłuchiwałaś mnie! - widziałam, że się wkurzył.
- Nie zmieniaj teraz tematu. Myślałeś, że się nie dowiem? Powiedz mi, jak długo mnie z nią zdradzasz? A może już spaliście ze sobą, co?
- Oszalałaś. - powiedział gniewnie. - Z nikim cię nie zdradzam i z nikim nie sypiam, poza tobą, oczywiście.
- Ja już ci nie wierzę, Harry. - westchnęłam i oparłam się o balustradę. - To wszystko jest bez sensu. Ciągle się kłócimy, nieustannie ranimy. Mam tego dość.
- Katherine... - zaczął Harry, doskonale wiedząc co chcę powiedzieć.
- Oboje się męczymy w tym związku, więc po co to ciągnąć. Sam kiedyś powiedziałeś: "Kończy się zaufanie, kończy się związek.", a ja nie tylko ci nie wierzę, ale też nie ufam. Zakończmy ten związek zanim całkowicie się znienawidzimy.
- Ale...
- Ja już podjęłam decyzję. Zanosiło się na to już od dłuższego czasu. Także, żegnaj Harry i mam nadzieję, że znajdzie się w końcu taka dziewczyna, która całkowicie zawładnie twoim sercem i w końcu zrozumiesz, co to znaczy naprawdę kogoś kochać.
Po tych słowach, ledwo hamując łzy, weszłam z powrotem do domu.
Przeprosiłam Annę, że muszę już jechać, ale naprawdę niezbyt dobrze się czułam i jak najszybciej chciałam wrócić do domu.
- A co z Harrym? - spytała, gdy wszedł do domu trzaskając drzwiami tak, że zadzwoniły szyby w oknach.
- Myślę, że lepiej będzie, jeżeli on trochę u was zostanie.
- Czy coś się stało? Pokłóciliście się?
- Harry wam wszystko wytłumaczy. - zresztą ma z czego. - Ja już naprawdę chcę wracać do Londynu.
- Oczywiście, nie będę cię dłużej zatrzymywać. - spojrzała na mnie matczynym wzrokiem. - Uważaj na siebie. - powiedziała, po czym mocno mnie przytuliła. - Poczekaj, dam ci kawałek ciasta do domu.
- Naprawdę nie trzeba. - powiedziałam, ubierając się.
- Owszem trzeba. - odpowiedziała z kuchni.
Chwilę później wróciła z reklamówką, w której oprócz ciasta były także prezenty od nich. Za nią pojawiła się Gemma.
- Szkoda, że już jedziesz. - powiedziała i mnie przytuliła. - Fajnie się z tobą gadało. - uśmiechnęła się.
- Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Możesz wziąć od Harry'ego kluczyki do samochodu?
- Pewnie. - odparła i wróciła się do salonu.
Jednak to on sam przyniósł mi kluczyki. Podał mi je i poszedł do kuchni.
Jeszcze raz uścisnęłam Annę i Gemmę, powiedziałam ojczymowi Harry'ego "do widzenia" i już mnie nie było.
Niewiele pamiętam z drogi do Londynu. Czułam się tak, jakbym wyłączyła myślenie.
Przyjechałam do mieszkania, spakowałam niewielką torbę i znów znalazłam się w samochodzie, jadąc do jedynego miejsca, w którym mogłam poczuć się teraz lepiej - Pemberley.
Jednak zanim skręciłam na drogę wiodącą właśnie tam, w Winchester odwiedziłam cmentarz.
Wiem, nie jest to odpowiedni moment na chodzenie po cmentarzu, bo było już całkiem ciemno, a w radiu zapowiadali duże opady śniegu, ale po prostu musiałam odwiedzić grób dziadka.
Gdy już tam się znalazłam, kucnęłam przy grobie i zaczęłam mówić o wszystkim co się wydarzyło od śmierci dziadka, tak jakbym mu o tym wszystkim opowiadała.
Nie wiem jak długo tam siedziałam, ale zaczął padać gęsty śnieg i musiałam wracać do samochodu.
Kiedy już do niego doszłam, ledwo co mogłam nim ruszyć. Przejechałam może niecały kilometr, kiedy na drodze wyskoczyła mi sarna. No ale serio?! Nigdy tu nie widziałam żadnej sarny i akurat musiała wyskoczyć dzisiaj, kiedy strasznie pada i jest ograniczona widoczność.
Żeby nie rozjechać tej sarny, gwałtownie zahamowałam, a "cudowny" śnieg sprawił, że wpadłam w poślizg. Samochodem zarzuciło mocno w prawo, także uderzyłam bokiem w drzewa, a jedyne co byłam w stanie pomyśleć, to: "Boże, nie miałeś kiedy?!".
Potem chyba straciłam przytomność na kilka minut, ale kiedy się ocknęłam, zauważyłam tą cholerną sarnę idącą spacerkiem.
- No bez jaj. - warknęłam.
Wysiadłam z samochodu i obejrzałam zniszczenia. Wgniecenia, wybita szyba, rozbity reflektor, ale poza tym nie jest tak źle. Wsiadłam do samochodu i spróbowałam odpalić silnik - nic z tego.
- Spokojnie, Katherine. Nie panikuj. Zadzwonisz po pomoc i wszystko będzie dobrze. - mówiłam do siebie szukając telefonu w torebce.
Taa, już zadzwoniłam. Pięknie, telefon się rozładował, bo ktoś zapomniał go naładować. Pogratulować geniuszu.
Podsumowując, rzuciłam chłopaka, rozbiłam samochód, telefon się rozładował, utknęłam w szczerym polu, do najbliższych domów jest ze kawał drogi, pada gęsty śnieg, a ja jestem w botkach na wysokim obcasie i niezbyt odpowiednim stroju na taką pogodę.
Pozostają mi dwie opcje. Pierwsza, to liczyć na cud, że ktoś będzie tędy przejeżdżał, a druga to zamknąć samochód i iść do mista.
Po ostatnich wydarzeniach, na cud nie liczę, nawet taki Bożonarodzeniowy. Dlatego wzięłam torebkę i torbę z bagażnika, zamknęłam samochód i poszłam wzdłuż drogi w stronę centrum miasta.
Było mi cholernie zimno, włosy mi zamarzały, wiatr chłostał po twarzy, a śnieg padł prosto na mnie. Już dawno byłam cała mokra i zdążyłam z milion razy wykląć swoją głupotę.
Według zegarka, droga zajęła mi ponad 2 godziny. Gdyby nie ten śnieg i to, że szłam pod prąd, to zajęło by mi to o wiele mniej.
Zauważyłam parę idącą pospiesznie w stronę centrum miasta.
- Przepraszam - krzyknęłam, a oni zatrzymali się i odwrócili się w moją stronę.
Musiałam wyglądać jak ofiara losu.
- Przepraszam. - podeszłam do nich. - Czy mają może państwo przy sobie telefon?
- Tak, czy coś się stało? - spytała kobieta, ciaśniej obejmując ramię mężczyzny.
- Niedaleko Magdalen Hill Cemetery mój samochód wpadł w poślizg, a mój telefon się rozładował i nie mogłam wezwać pomocy. Mogliby mi państwo pożyczyć telefon, żebym mogła zadzwonić?
- Oczywiście. - powiedziała kobieta i podała mi telefon.
- Magdalen Hill Cemetery jest jakieś 4 mile stąd i szła pani tyle na piechotę?
- Silnik nie chciał zapalić, to musiałam iść.
- Wie pani, że minęła pani szpital? - spytał.
- Musiałam go przeoczyć. - mruknęłam.
Wpisałam numer do Nany i czekałam aż odbierze.
- Halo? - odebrała po 4 sygnałach.
- Nana tak dobrze cię słyszeć. Możesz przysłać kogoś na Quarry Road? Byłam u dziadka na cmentarzu i kiedy wracałam, to samochód wpadł w poślizg.
- O Matko! Nic ci nie jest? Zaraz przyjadę po ciebie z Robem.
- Nic mi nie jest. Tylko się pospieszcie, bo jest mi strasznie zimno.
- Już jedziemy. Trzymaj się. - rozłączyła się.
- Bardzo państwu dziękuję, za pożyczenie mi telefonu. - zwróciłam się do tej pary.
- Nie ma za co. - odparła kobieta, po czym zmarszczyła brwi. - Pani krwawi.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Chłód już dawno powinien zahamować krwawienie. Tak poza tym, to jestem Katherine.
- Joanna, a to mój mąż Peter.
- Miło was poznać, mimo tych dziwnych okoliczności.
Rozmawiali ze mną dopóki nie pojawiła się Nana. Potem się z nami pożegnali i poszli sobie. Ja miałam ochotę pojechać prosto do Pemberley, ale Nana się uparła, że pojedziemy najpierw do szpitala i upewnimy się, że na pewno nic mi nie jest.
Jak się okazało wcale tak dobrze ze mną nie było i lekarz był zdziwiony, że zdołałam tyle przejść na piechotę.
Miałam dwa pęknięte żebra (przez poduszkę powietrzną), rozcięty łuk brwiowy, lekkie wstrząśnienie mózgu, niewiele brakowało, a bym dostała hipotermii, miałam odmrożenia pierwszego stopnia i to by było na tyle, jeśli chodzi o moje obrażenia.
W tym przypadku mogłam pomarzyć o powrocie do Pemberley i zostałam na noc na obserwacji w szpitalu. Cudowne święta, prawda? Zamiast świątecznego cudu, mamy świąteczną katastrofę.
To już się pewnie domyślacie, jak spędziłam resztę świąt, włącznie z Sylwestrem.
To wszystko przeleżałam w łóżku, ponieważ nabawiłam się dodatkowo zapalenia płuc. Ponadto musiałam czekać na samochód, aż wróci z naprawy, także utknęłam w Pemberley do mniej więcej 3 stycznia.
Może to i lepiej. Nie musiałam się męczyć z tym wszystkim.
Prasa dowiedziała się o zerwaniu, nagrano Harry'ego jak w Nowym Jorku całował się z Taylor Swift o północy.
Na szczęście nikt nie dowiedział się o moim wypadku. Chociaż tyle dobrego w tym całym bagnie, którym ostatnio jest moje życie.
_______________________
Boże, tak na ostatnią chwilę dodaję ten rozdział.
Bardzo was przepraszam, że nie wcześniej, ale trochę źle zgrałam się czasowo.
Mam nadzieję, że podoba się wam rozdział, bo ja nie jestem do niego przekonana.
Z lewej strony jest ankieta. Wypełnienie jej zajmie wam chwilkę, a mi nieco rozjaśni sytuację.
Chciałabym jeszcze ogromnie podziękować mojej drogiej Moni, która po raz kolejny zrobiła dla mnie nagłówek i jest cudowny.
Zapraszam także na moje nowe opowiadanie, które znajdziecie w zakładce "Mismatched Couple". Na razie jest tylko prolog, ale niedługo ma się pojawić pierwszy rozdział. :)
Buziaki. xx
~ unromanticgirl